Na przekór sobie wierzyłem w Mass Effect: Andromeda. Nie jestem wielkim fanem serii, ale grałem we wszystkie części i nawet jeśli na każdą marudziłem w recenzji, to można powiedzieć, że jednak trochę ten cykl lubię. I spodziewałem się fajnych rzeczy po Andromedzie. Głównie dlatego, że zakładałem, że BioWare ma ambicję. Ambicję, na którą im wszedł CD Projekt RED ze swoim Wiedźminem. I że teraz dawni mistrzowie zbiorą się w sobie, naprężą muskuły, zacisną szczęki i wydalą z siebie coś, co wszystkim niedowiarkom otworzy oczy i udowodni, że legenda tego studia nie jest tylko echem przeszłości. Krótko mówiąc, liczyłem na epicki pojedynek o koronę królów gier RPG. I się srodze przeliczyłem. Mass Effect: Andromeda to pozbawiony polotu przeciętniak, który nie tylko nie ma jak się równać z Wiedźminem 3, Horizon Zero Dawn i nową Zeldą, ale też jest najsłabszą częścią całego cyklu Mass Effect. Zaskoczenie, nie? I to z gatunku tych mało przyjemnych.
Gry ma się serdecznie dość już po kilkunastu godzinach, jeszcze przed półmetkiem. Po tych pierwszych misjach, po tym jak się rozgrywka otwiera i możemy zaznać nieco swobody, okazuje się, że rzeczywiście, jesteśmy wolni. Wolni, by lecieć gdziekolwiek i robić tam ciągle te same, nudne rzeczy. Czyli głównie walczyć. Albo z wszechogarniającą monotonią śmieciowych questów, albo z przeciwnikami, którzy są tak sztampowi, że aż chce się im wszystkim skrócić cierpienia, żeby już dalej nie musieli istnieć i być dowodem na to, jak bardzo projektanci BioWare są pozbawieni wyobraźni. A potem zbieramy ten cały złom, który wypadł ze zwłok lub który znaleźliśmy w skrzynkach i przez kilka godzin szarpiemy się z nieczytelnym, źle zaprojektowanym interfejsem, żeby to sobie jakoś poukładać dla wygody. No nie jest dobrze. Jest w porywach znośnie, a bez porywów słabo. Niby walka jest całkiem w porządku i przyjemnie się strzela, ale tylko na przeciętnym poziomie trudności, bo wyższe bezlitośnie obnażają wrodzony kretynizm naszych towarzyszy.
Jasne, można poszukać emocji w trybie misji kooperacyjnych, ale wystarczy rozegrać jedną, by się przekonać, jak bardzo podrzędna, bezcelowa i nieciekawa jest ta opcja. Także ta szumnie zapowiadana eksploracja nowych planet nie daje żadnej satysfakcji, bo choć widoki są ładne, to nie ma szans, żebyśmy odkryli coś naprawdę ciekawego. Wszędzie jest to samo i tak samo. Duże, otwarte lokacje, przypominające te z Dragon Age: Inkwizycja swoją konstrukcją i koncepcją, bardzo szybko stają się przytłaczającym świadectwem braku polotu autorów i bolesnym przypomnieniem, że w Mass Effect: Andromeda musimy przez kilka godzin grzebać w jakichś ekskrementach, żeby się tylko coś w końcu wydarzyło. A jak już się wydarzy, to jesteśmy tak wdzięczni, że wreszcie postąpiliśmy o krok do przodu na tej drodze przez ciernie, że nawet już nam nie przeszkadza, że bierzemy udział w kosmicznej przygodzie napisanej dla uczniów szkoły podstawowej i obrażającej inteligencję każdej osoby, która ma jakiekolwiek pojęcie o science-fiction lub też grała w dowolną grę RPG wydaną w ciągu ostatnich kilku lat.
Mass Effect: Andromeda to, jak już wcześniej powiedziałem, dmuchana buła. Tyle, że sprzedawana jako wykwintne pieczywo z wyższej półki. I ja osobiście czuję się oszukany. Takie szumne zapowiedzi, takie nakręcanie spirali oczekiwań, takie łechtanie fanów serii. A wyszło coś, co jest przeciętne tylko i wyłącznie dlatego, że BioWare miało duży budżet i w miarę zadbało o kwestie techniczne, więc wszystko nieźle wygląda i znośnie działa, co jest niekwestionowanym plusem w sytuacji, gdy cała reszta gry to mniejsze lub większe minusy. Jasne, są gorsze gry od Mass Effect: Andromeda. Nawet przy tym całym swoim braku jakiejkolwiek oryginalności, pomysłów i polotu, nowe dziecko BioWare jest lepsze od różnych koślawych erpegowych potworków produkowanych przez jakieś trzeciorzędne studia. Ale to nie zmienia faktu, że legendarni twórcy Baldur’s Gate, Knights of the Old Republic, Dragon Age i Mass Effect właśnie spadli do drugiej ligi. Ich gra nie ma żadnego startu do konkurencji z wyższej półki. Z wierzchu się prezentuje nieźle jeszcze, ale pod markowym opakowaniem mamy produkt zubożony, niedbale wykonany i będący kopią. I to niestety nie kopią liderów gatunku, ale swoich przestarzałych już poprzedników. Smutne to trochę. Ja jednak liczyłem na podjęcie walki o panowanie na rynku RPG, i naprawdę nie spodziewałem się, że BioWare zrobi z kontynuacji było nie było porządnej serii Mass Effect, coś, w co po prostu nie chce się grać.