To ciekawe, że marka Voodoo Vince powróciła właśnie wtedy, kiedy wydawało się to najmniej prawdopodobne.
To ciekawe, że marka Voodoo Vince powróciła właśnie wtedy, kiedy wydawało się to najmniej prawdopodobne.
Za Voodoo Vince stoi ciekawa historia. Gra wyszła na pierwszego Xboksa w 2003 roku i idealnie wpisywała się w realia, w których twórcom jeszcze wydawało się że platformówka w pełnym 3D to dobre rozwiązanie. Jednocześnie produkcja ekipy Beep Industries, podobnie jak chociażby Conker, chciała zaskarbić sobie sympatię posiadaczy pierwszej platformy Microsoftu pełnym ironii i absurdu humorem. Ostatecznie Voodoo Vince okazał się sympatyczną produkcją, która zgromadziła wokół siebie niewielką grupkę fanów. Ci, mimo iż głośni, nie przebili się ze swoimi prośbami o kontynuację do Microsoftu. Sequela nie było, a wszelkie nadzieje umarły w 2015 roku. Wtedy brak jakichkolwiek działań sprawił, że Microsoft utracił prawa do marki. W tym momencie coś się jednak ruszyło, dzięki czemu Beep Industries mogło wrócić do serii. Wprawdzie nie otrzymaliśmy kontynuacji, ale remaster to też dobra okazja do przypomnienia sobie czym było Voodoo Vince.
Oryginał nie jest szczególnie znany w Polsce, a więc warto zacząć od wyjaśnienia o co w tej grze chodzi. Zabawę zaczynamy od poznania laleczki voodoo imieniem Vince. Twórczyni szmacianki została porwana, a celem naszego bohatera jest jej uratowanie. Rozgrywka to przemieszczanie się między stosunkowo niewielkimi planszami, na których zawsze jest do wykonania jakieś główne zadanie. Najczęściej ogranicza się to do znalezienia specjalnego przedmiotu i ustawienia go w odpowiednim miejscu. Dodatkowo każda plansza to szereg znajdziek do zebrania i przeciwnicy w minimalnym stopniu przeszkadzający w wykonaniu celu. Dzięki takiej formule rozgrywki Voodoo Vince można przechodzić na dwa sposoby. Pierwszy, minimalistyczny, to wręcz przebiegnięcie przez grę i wykonywanie wyłącznie podstawowych zadań. Jeśli jednak komuś produkcja bardziej przypadnie do gustu, zawsze można skupić się na zbieraniu dodatkowych rzeczy.
To, że Voodoo Vince da się przejść niemalże przebiegając przez każdą planszę nie oznacza, że jest to najlepsze rozwiązanie. Rozgrywka nie jest szczególnie skomplikowana, ani w kwestii poziomu trudności walki i elementów zręcznościowych, ani szukaniu ukrytych przedmiotów. Osobiście traktuję to jako plus. Sprawia to, że w Voodoo Vince gra się dosyć płynnie i szybko przemieszcza od planszy do planszy. Nie natrafiłem na ani jedno miejsce, w którym musiałem zatrzymać się na dłużej i głowić się nad rozwiązaniem problemu. Mniej więcej w połowie gry otrzymujemy skaner, która ułatwia odnajdywanie przedmiotów. Dzięki temu nie ma praktycznie szans, aby cokolwiek pominąć. Co najważniejsze, jest to po prostu przyjemne. Voodoo Vince jest więc przeciwieństwem niedawno recenzowanego przeze mnie Yooka-Laylee, w którym właśnie brak wiedzy co należy robić zniechęcał mnie do dalszej zabawy. W produkcji Beep Industries jest inaczej – siadając do konsoli, nie chciałem od niej odchodzić po 5-10 minutach.
Ważnym elementem gry jest zawarty w niej humor, który w skrócie ma przypominać styl Conkera. Nie będę ukrywać, że nie zdarzyło mi się tarzać po podłodze ze śmiechu, co dosyć dużo mówi o jakości żartów. Raczej stanowiły one miły przerywnik w czasie scenek fabularnych, dzięki czemu przynajmniej oglądałem je do końca. Ciekawiej za to wygląda sposób, w jaki twórcy wykorzystali fakt, że Vince jest laleczką voodoo. Po naładowaniu odpowiedniego paska można aktywować specjalny atak, w czasie którego bohater zabija się, niszcząc tym samym wszystkich wrogów. Zawsze robi to w jakiś ciekawy, często bardzo brutalny sposób. Interesujący mechanizm, dzięki któremu Voodoo Vince nieco się wyróżnia na tle konkurencji. Szkoda, że jedyny.
Skoro nowe wcielenie Voodoo Vince to remaster, nie można nie wspomnieć jak twórcy odświeżyli grę. Pod względem graficznym duże różnice widać dopiero po zestawieniu nowej edycji z oryginałem. Dostosowanie oprawy wizualnej do wymagań telewizorów HD (na papierze to 1080p przy 60 klatkach na sekundę) i odświeżenie niektórych tekstur to jednak koniec zmian. Nie ma więc co liczyć na jakość rodem z odświeżonego Ratchet & Clank. Beep Industries to niewielkie studio bez odpowiedniego zaplecza finansowego. Skoro więc Microsoft nie zaangażował się w projekt, trudno było liczyć że ktoś w Voodoo Vince zainwestuje sporo pieniędzy. Gra wygląda więc znośnie. Absolutnie nie ma czego podziwiać, ale z drugiej strony oczy też nie bolą. Klasyczny remaster zrobiony po linii najmniejszego oporu.
Przy Voodoo Vince: Remastered mam wyjątkowo duży problem z oceną, czy polecić tę grę komukolwiek. Grało mi się całkiem przyjemnie, nawet lepiej niż przypuszczałem. Tylko czy dużo bym stracił gdyby taka gra nigdy nie powstała? Raczej nie, chyba że za ważne uznamy stosunkowo proste osiągnięcia. Gdyby jeszcze produkcja Beep Industries była prawdziwym klasykiem, remaster można by było potraktować jako interaktywną lekcję historii branży czy gatunku platformówek. Z żalem więc muszę napisać, że Voodoo Vince: Remastered, chociaż jest całkiem niezły, to pozycja jedynie dla największych fanów tego typu produkcji, którzy po prostu muszą ograć wszystko. Jest zbyt wiele świetnych gier, aby zawracać sobie głowę takimi produkcjami.
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!