Opowieść która mogła być czymś o wiele lepszym ostatecznie nieco rozczarowuje banalnym moralizatorstwem. Niemniej, mocna i ciekawa rzecz.
Opowieść która mogła być czymś o wiele lepszym ostatecznie nieco rozczarowuje banalnym moralizatorstwem. Niemniej, mocna i ciekawa rzecz.
Netflix po raz kolejny zsyła grom z jasnego nieba. Swoim zwyczajem światowy hegemon na rynku video-on-demand bez specjalnych zapowiedzi wypuszcza hurtem materiał, który przez kolejne dni staje się obiektem fascynacji, analizy, a także powodem dla kilku nieprzespanych nocy, tudzież wyłudzonych zwolnień ze szkoły czy pracy. Kurz już powoli opada, a ja zdążyłem na spokojnie obejrzeć cały pierwszy sezon Trzynastu powodów. Moim zdaniem to ciekawostka o ogromnym potencjale, która jednak chyba została przewartościowana przez pierwszych recenzentów i odbiorców.
Zacznijmy jednak od tego co dobre, a więc od złotego filaru, na jakim stoi całe Trzynaście Powodów. Jest to oczywiście bardzo ciekawa koncepcja, która nakręca widza od pierwszych momentów. Otóż w pewnej szkole w małym miasteczku w Stanach Zjednoczonych (all rights reserved) samobójstwo popełnia młoda dziewczyna. Powody pozostają nieznane, uczniowie oczywiście pozostają w lekkim szoku, podobnie jak kadra pedagogiczna, nie mówiąc o rodzicach. Dziewczyna pozostawiła jednak coś po sobie. Kasety magnetofonowe, na których kolejno opisuje osoby i sytuacje, które przyczyniły się do jej śmierci. Jak można się domyślać, powody są różne, a każdy kolejny dokłada cegiełkę do emocjonalnego zdruzgotania, które dało efekt w postaci nagłego rozstania się młodej Hannah z życiem.
Pewnie czytając końcówkę poprzedniego akapitu zauważyliście delikatnie lekceważący stosunek jaki mam do śmierci głównej bohaterki Trzynastu powodów. Cóż, nie będę ukrywał powodu – moim zdaniem Hannah to postać tak głupia, pusta, toksyczna i wampirycznie wręcz wysysająca energię z całego otoczenia, aż do przesady. Do pewnego momentu wydawało mi się z tego powodu, że scenarzyści pragną pociągnąć dłużej wątek „czy ona aby nie zmyśla?”, aczkolwiek dosyć szybko ta nadzieja się rozmywa. A szkoda, bo (chyba przypadkiem) udało im się wykreować postać, której powinniśmy współczuć, a jednak jej nienawidzimy, co w rękach sprawnych twórców mogłoby zaowocować ciekawym efektem. Zupełne przeciwieństwo Franka Underwooda z House of Cards, którym powinniśmy z kolei gardzić, a mu kibicujemy gdy po trupach dąży do celu. Co gorsza, w ostatnich odcinkach głupota Hannah przybiera wręcz karykaturalne rozmiary, skutkiem czego cała wiarygodność opowiadanej historii zaczyna podupadać, pojawiają się logiczne nieścisłości i tak dalej.
Na szczęście serial ratują inne postaci, których bardziej wiarygodne kreacje trochę przesłaniają złe wrażenie, jakie robi nastolatka. Clay Jensen, drugi z głównych bohaterów, który przesłuchuje kolejne kasety, to sympatyczny, trochę zagubiony i idealistycznie nastawiony do życia chłopak, którego nie sposób nie lubić. Tajemniczy Tony to prawdopodobnie najlepsza młodociana postać ostatnich lat. Dobrze wypadają zresztą wszystkie osoby, które należą do grupy „powodów” z powodu których zabiła się Hannah. Mam wrażenie, że trochę nie wykorzystano potencjału Bryce’a, któremu co prawda nadano pewne ciekawe przymioty, aczkolwiek ostateczny zwrot fabularny i wręcz dydaktyczno-ideologiczna puenta sprawiają, że z ciekawie ustawionego pionka na szachownicy staje się ledwie wydmuszką i to w dodatku przerysowaną.
Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że twórcy Trzynastu powodów trochę przestraszyli się niejednoznaczności, która zaczęła odciskać swoje piętno na widzu gdzieś w połowie sezonu. Można było pociągnąć ten temat dalej, można było zakończyć sezon wielką niewiadomą i pozwolić serialowi zapaść w pamięć jako inteligentnej zabawie charakterami młodych nastolatków, wypełnionej żonglowaniem przesłankami dla uznania wiarygodności tych czy innych osób. Z pewnych względów, które będą oczywiste dla każdego kto już serial widział, twórcy wycofali się z tego, ostatecznie oferując przesłanie proste jak walnięcie ideologiczną maczugą w łeb. Przez większą część Trzynaście powodów sprawia wrażenie, jakby było subtelne, tylko po to, aby wystrzelać się z truizmów i morałów w ostatnich dwóch odcinkach. Cóż za rozczarowanie.
Niemniej, wciąż warto jest Trzynaście powodów zobaczyć. Pierwsze odcinki są naprawdę ciekawe, szczególnie jeżeli jeszcze pamiętacie szkolne czasy, albo wciąż w wieku szkolnym jesteście. Oczywiście „rozgrywki” towarzyskie są nieco przerysowane (a może tak wygląda życie nastolatków w USA?), niemniej co do zasady oddają klimat tej komicznej z perspektywy czasu powagi plotek i wagi popularności, która rządzi szkolnymi korytarzami. Nie trudno sobie wyobrazić, że w pewnych okolicznościach, w takiej patogennej atmosferze mogą mieć miejsce prawdziwe dramaty, które prowadzą do tragedii. Szkoda tylko, że ostatecznie Trzynaście powodów serwuje nam drętwy, oklepany morał, zamiast prawdziwej refleksji. Chyba wolałem Skinsów, chociaż oczywiście pierwsze sezony.