Znacie koncepcję Bezwarunkowego Dochodu Podstawowego? Tak, wiem, że to wydaje się nie mieć nic wspólnego z tematem, ale zapewniam, że ma. A więc, znacie? Pewnie tak, bo ostatnio jest o niej coraz głośniej, zwłaszcza w ostatnich dniach, od tego wystąpienia Marka Zuckerberga w Harvardzie. Ogólnie w całym tym pomyśle chodzi o to, żeby przyznać każdemu właśnie bezwarunkowy, powszechny dochód. Taką pensję za nic, za to tylko, że się jest. Nie jest to koncepcja nowa i pierwsze „betatesty” na niewielką skalę przeprowadzano już w XX wieku, a i teraz trwa kilka takich programów pilotażowych, również w ograniczonej skali. Wcześniej była to jednak tylko utopijna mrzonka niektórych bardziej radykalnych ekonomistów, dziś zaś coraz częściej mówi się o, elegancko zwanym z angielska, Universal Basic Income, coraz poważniej. I nic dziwnego, bo wydaje się, że jest to jedyny logiczny krok na dalszej drodze ewolucji społecznej i państwowej.
Dochód bezwarunkowy już wkrótce może stać się po prostu koniecznością. Jeśli automatyzacja i robotyzacja środków produkcji nadal będzie się rozwijała w takim niesamowitym tempie, jeśli rzeczywiście czeka nas całkowite załamanie rynku pracy i eksplozja bezrobocia wywołana masowym zastępowaniem ludzi przez maszyny i sztuczną inteligencję, to może nie być innego wyjścia najzwyczajniej w świecie. I to nie tylko dlatego, że ci zastąpieni nie będą mieli z czego żyć, ale też nie będą mieli przecież za co kupować tego, co produkują roboty, więc posypie się cała ekonomia przy okazji. Przesłanek przemawiających za tym rozwiązaniem jest oczywiście o wiele więcej. Bezwarunkowy dochód podstawowy pozwoliłby znacznie ograniczyć biurokrację, uprościć systemy podatkowe a nawet zlikwidować cały aparat opieki socjalnej, która przecież stałaby się zbędna w sytuacji, gdy i tak każdemu dajemy tyle pieniędzy, by mógł spokojnie egzystować bez pracy. Nie na jakimś niesamowitym poziomie, ale takim, który pozwala nie martwić się o przyszłość. Pewnie od razu odpadła by nam połowa chorób cywilizacyjnych związanych z różnego rodzaju stresami i lękami i niepewną przyszłością.
Oczywiście, za wprowadzeniem tej koncepcji w życie przemawiają też różne przesłanki wyższe. I logika. Jako homo sapiens zorganizowaliśmy się w społeczeństwa i państwa w określonym celu. Żeby zapewnić sobie bezpieczeństwo i byt. Wojsko, policja, sądy i ogólnie aparat państwowy są po to, żeby każdy z nas był bezpieczny, równo i sprawiedliwie traktowany i tak dalej. I żeby, w miarę możliwości, każdy miał pracę i nie umierał z głodu. Ale co zrobić gdy na bezprecedensową skalę tę pracę przejmą maszyny? Cóż, to samo co do tej pory – zapewnić właśnie podstawy bezpiecznej egzystencji. I nawet wiadomo jak to zrobić, choć mechanizmy, które rzeczywiście pozwolą wprowadzić bezwarunkowy dochód, trzeba dopiero opracować. A właściwie opracować, przetestować, ulepszyć, znów przetestować i wtedy wprowadzić. Jak grę. No właśnie. Tutaj wracam do tematu. Musiałem wyjaśnić koncepcję BDP, żeby móc o nim mówić.
Żyjemy z złotej erze gier, nie? Nie. Tak, może się wydawać, że właśnie trwa największy rozkwit tej formy rozrywki i spędzania czasu, że ta branża przyćmiła inne gałęzie i tak dalej. I to jest prawda wszystko. Gier jest mnóstwo, są świetne, każdy może znaleźć coś dla siebie. Rynek cały czas zdrowo rośnie i, przede wszystkim, bardzo ładnie ewoluuje, wyznaczając nowe kierunki, badając nowe opcje, szukając nowych narzędzi i metod. Ale to nie jest złoty wiek. Nie. Jeszcze nie. Prawdziwe najlepsze czasy dla gier nadejdą razem z dochodem bezwarunkowym właśnie. To takie oczywiste, prawda?
W świecie, w którym ludzie nie muszą już pracować, lecz tylko mogą, bardzo wielu wybierze właśnie bezrobotność. Albo będzie sobie dorabiało jakoś, ale już na pewno nie tak jak dziś, po tych 40 godzin w tygodniu, których jest oczywiście więcej, jeśli policzy się dojazdy i tym podobne. Ludzie będą mieli o wiele więcej wolnego czasu. I co z nim zrobią? Cóż, pewnie różne rzeczy. Będą podejmować działania kreatywne, będą się socjalizować, będą robić wszystko to, co zawsze chcieli, ale nie mieli na to czasu. I oczywiście grać. Grać dużo, bardzo dużo nawet. Już teraz gry absorbują, tak sumarycznie, więcej naszego czasu na rozrywkę, niż bardziej tradycyjne jej formy, takie jak książki, filmy i tym podobne. Granie stało się najpopularniejszą formą konsumpcji kultury. I teraz wyobraźmy sobie, że w końcu mamy tyle czasu na granie, ile tylko chcemy. Więcej nawet niż w szkole czy na studiach mieliśmy. To dopiero będzie rewolucja, nie?
Oczywiście, bezwarunkowy dochód podstawowy zrewolucjonizuje… cóż, prawdopodobnie wszystko. Ale nas interesuje to, co się będzie działo z grami. A będzie się działo wiele. Najbardziej oczywistą konsekwencją będzie lawinowy wzrost liczby gier w ogóle, prawda? Więcej graczy, więcej czasu, więcej gier. Przeróżnych gier. Nisze rozkwitną. Pojawią się nowe. Główny nurt też czeka trzęsienie ziemi. Będzie się działo. Na przykład wydaje mi się, że znacznie więcej będzie gier wymagających. Już teraz takie, które potrzebują dużych inwestycji czasu, są bardzo popularne. Ale wiele z nich jest celowo upraszczanych i spłycanych, żeby mogli w nie też wejść ludzie, którzy mają mało czasu na granie, bo nie jest ono ich priorytetem. Nie może być, bo praca i tak dalej. Gdy jednak granie stanie się najważniejszą czynnością dla znacznie większej liczby ludzi, niż teraz, to co wtedy? Wtedy można będzie komplikować, można będzie rozbudowywać, można będzie… cóż, różne cuda robić.
Ogólnie cała branża rozrywki urośnie, prawdopodobnie do poziomu jednego z najważniejszych przemysłów na świecie. Jeśli jeszcze nim nie jest. I im dłużej się myśli nad tym, jakie mogą być dla gier konsekwencje wprowadzenia bezwarunkowego dochodu, tym bardziej fantastyczne scenariusze przychodzą do głowy. Dosłownie wszystko może się zdarzyć, włącznie z upadkiem wielkich koncernów pod naporem producentów tworzących gry za pieniądze ze zbiórek społecznościowych. Choć na to akurat bym nie stawiał wielkich pieniędzy. Ale wszystko się może zdarzyć. I pewien jestem w zasadzie tylko jednego. Złoty Wiek grania mamy dopiero przed sobą. Będzie lepiej. Będzie ciekawiej. Fajniej.
I wiecie co? Ja już zaczynam czekać. I się cieszyć na tę perspektywę.