Lubicie te gorące internetowe dyskusje pomiędzy zwolennikami różnych platform? Ja bardzo lubię. Wiem, jestem bezwartościową osobą przez to, ale co poradzę na to, że wykłócanie się co jest lepsze budzi we mnie takie cudne, nostalgiczne uczucie powrotu do lat dziecięcych. Wtedy też były takie wojenki, tylko że Commodore i Amiga wojowały z Atari. Piękne czasy. Także dlatego, że wtedy jeszcze nie było internetów i jak się chciało z kimś kłócić na jakiś temat, to trzeba było to robić na żywo, więc kłótnia była w większości o wiele bardziej kulturalna. Chyba, że dochodziło do rękoczynów. Ale zwykle nie dochodziło. Dziś jest trochę inaczej, bo żremy się o te nasze konsole i piecyki już wirtualnie, a jak pisałem kilkanaście Trafień Krytycznych temu, obcowanie ze sobą bez komunikatów niewerbalnych prowadzi do radykalizacji poglądów i wypowiedzi, czyli, mówiąc dosadniej, chamstwa.
Ale ja dalej lubię się kłócić, co jest lepsze, PC czy konsola. Także dlatego, że stoję po jedynie słusznej stronie Pecetowej Rasy Panów, która w konflikcie z Konsolowym Plebsem ma, tak całkowicie obiektywnie rzecz biorąc, lepsze argumenty. Tyle, że te radosne, infantylne wojenki są już od dłuższego czasu toczone w cieniu czegoś, co sprawiło, że tak naprawdę nie mają sensu. Dokładnie tak jak nie miały sensu boje toczone przez amigowców i atarowców, którzy biedni nie zauważyli, że te pogardzane przez nich „ajbiemy” z kartami Hercules wyświetlającymi ileś tam odcieni szarości, stały się nowym standardem, który skazał ich ukochane zabawki na śmierć i zapomnienie. Historia niestety toczy się tym czymś, czego obwód opisujemy pi mnożonym przez promień i potem jeszcze raz dwa.
Sony zamierza wyprodukować w bliżej nieokreślonej przyszłości konsolę PlayStation 5 – przeczytałem kilka dni temu. Microsoft szykuje się do premiery swojego Xbox One X. Pecety dostają coraz potężniejsze karty graficzne, których ceny rosną, bo okazały się być, zupełnie przypadkiem, znakomitymi platformami do generowania bitcoinów. Wydaje się, że wyścig zbrojeń trwa w najlepsze, nie? Ale tylko się wydaje. Najpiękniejsze, największe i najszybsze żaglowce powstawały w czasie, gdy statki napędzane maszyną parową już kopały im grób. Jeszcze chwila, jeszcze moment, i nie będzie konsol. I pecetów też nie będzie. Zostaną tylko czarne pudełka.
Koncepcja czarnego pudełka pochodzi od pewnego bardzo mądrego profesora, Henry’ego Jenkinsa. Jako jeden z niewielu medioznawców od lat podchodzi do nowych rozwiązań technologicznych i nowych mediów nie tylko z entuzjazmem, ale i z rozsądkiem. Większość profesorów bije na alarm, twierdząc, że nowe rozwiązania to koniec kultury, koniec społeczeństwa, koniec wszystkiego i tak dalej. Jenkins zaś jest naprawdę mądrym gościem, który dokonał wielu trafnych, sensownych spostrzeżeń odnośnie tego jak się sprawy mają teraz i jak się będą miały w przyszłości. Jednym z nich było zauważenie, że media oderwały się od technologii. Kiedyś były z nią nierozerwalnie związane. Na przykład film. Na początku można go było obejrzeć wyłącznie w kinie, prawda? Kino było filmem, film był kinem. Dziś filmy możemy oglądać na wszystkim, co ma ekran taki lub inny. Film jako medium oderwał się od konkretnego rozwiązania technologicznego i jest ponad nimi. Sensowne, prawda?
Również bardzo sensowna jest inna koncepcja pana profesora, która mówi o czarnym pudełku właśnie. Co to takiego? Oczywiście urządzenie do konsumpcji kultury wszelakiej. Jedno do wszystkiego. Do książek, do filmów, do gier, no do wszystkiego. Jenkins przewidział jego powstanie, ale uspokajał też, że to pudełko nie jest urządzeniem ostatecznym. Mimo tego, że powstanie, to ludzie nadal będą chodzili do kina, nadal czytali papierowe książki i tak dalej. I tutaj najprawdopodobniej się pomylił. Przynajmniej jeśli chodzi o naszą działkę, czyli gry.
Oczywiście, dobrze wiemy co jest czarnym pudełkiem Jenkinsa. Smartfon. W nim mamy wszystko, prawda? I można za jego pośrednictwem nawet dzwonić do ludzi, choć o istnieniu tej funkcji już wiele osób nie pamięta. Ale smartfon jest czarnym pudełkiem. To znaczy, potencjalnie. W przyszłości. Jeszcze nie teraz. Och, oczywiście, już kilka lat temu entuzjaści wieszczyli koniec grania na konsolach i pecetach, bo rynek gier mobilnych zje jedno i drugie. No jakoś nie zjadł, choć ciągle rośnie. I nie zje, bo tak jak mówił Jenkins, media nie umierają, tylko odrywają się od swoich technologii. Gry typowe dla konsol i gry typowe dla PC będą zawsze. Tyle, że już nie na konsolach i nie na PC. Na czarnym pudełku.
Będziemy je nosili ze sobą wszędzie, jak smartfona teraz. A po powrocie do domu wsadzimy je w stację dokującą, żeby się ładowało i połączyło z naszym telewizorem oraz kontrolerami do grania, czy to padami w stylu konsolowym czy klawiaturą i myszką z pecetów, czy z jakąś zabawką do VR. I będziemy grać dokładnie tak jak gramy teraz, tyle że już bez tych dzisiejszych urządzeń, które właśnie wchodzą w swoją fazę herbacianych kliprów, pięknych, cudownych, szybkich jak marzenie, tyle że martwych niestety. Oj, oczywiście, jeszcze nie dziś. Najpotężniejszy smartfon nadal jest dziesięciokrotnie słabszy niż konsola do gier, o porządnym PC już nawet nie wspominając. Ale to tylko kwestia czasu. Rynek rośnie tak szybko i są w nim tak wielkie pieniądze, że prędzej czy później smartfon nie będzie potrzebował innej, zubożonej wersji gry. Pociągnie tę samą co konsola i PC. Nie jestem w stanie powiedzieć, za ile lat to nastąpi, ale nastąpi z całą pewnością. I to, na czym dziś gramy, stanie się przestarzałe dokładnie tak jak Amigi i Atari. Zniknie. Zostanie nam tylko nostalgia.
Cieszmy się więc naszymi wojenkami, póki możemy. Toczymy je w cieniu czarnego pudełka, które może jest i małe, cienkie i lekkie w porównaniu, ale ten cień rzuca przeogromny. Za jakiś czas będziemy nasze kłótnie wspominać z rozrzewnieniem, w poczuciu braterstwa, tak jak amigowcy i atarowcy, dawniejsi wrogowie, dziś przyjaciele.