Było o tym tysiąc razy, ale tak długo, jak gry skierowaną do mnie będą stanowić jedynie margines wydawnictw, ja nie przestanę. Naprawdę nie potrzebuję otwartych światów!
Było o tym tysiąc razy, ale tak długo, jak gry skierowaną do mnie będą stanowić jedynie margines wydawnictw, ja nie przestanę. Naprawdę nie potrzebuję otwartych światów!
Ostatnich parę lat upłynęło nam pod znakiem otwartych światów. Praktycznie wszyscy więksi wydawcy przerzucili się w każdej ze swoich znanych serii na otwarte światy, albo wypuszczając nowe marki, chwalili się w pierwszej kolejności najbardziej swobodną ze swobód - możliwością wejścia pod każdy kamień, kopnięcia każdej krowy, rozmową o imperatywie kategorystycznym Kanta z każdym NPC, a do tego możliwością rozbudowy bazy, sześcioma milionami hektarów terenu do odkrycia i czternastoma miliardami losowo generowanych szuflad do otwarcia.
Do problemu stworzonego przez modę na otwarte światy pośrednio parę dni temu odniósł się były szef Sony America, który stwierdził, że aktualna formuła produkcji gier AAA, czyli najwyższej próby, jest nie do utrzymania na dłuższą metę. W nadchodzącej generacji gry muszą być bądź to krótsze, bądź to droższe. Osobiście jestem za pierwszym z tych rozwiązań, rozumianym jako zaprzestanie przepompowywania gier i ucięcia z nich zbędnych elementów. Moim zdaniem rozmieniamy się na drobne, a społeczność graczy nie jest nawet w stanie sensownie przerobić tylu “gramogodzin”, ile oferuje nam się obecnie. Nie ma sensownego powodu, żebyśmy mieli z jedną produkcją, spędzać grube dziesiątki godzin, skoro za rogiem czai się już pięć kolejnych produkcji, które chciałyby nam się zaprezentować, a z którymi moglibyśmy przecież spędzić świetnie czas.