Czas małpokalipsy - recenzja filmu Wojna o planetę małp

Piotr Nowacki
2017/07/15 17:41
0
0

Zostawcie pułkownika Kurtza w spokoju.

Kiedy w dawnych czasach podstawówki po raz pierwszy zobaczyłem Planetę Małp, z miejsca zostałem wessany w ten postapokaliptyczny świat, nad którym władzę przejęły szympansy, goryle i orangutany. Podczas każdej emisji filmów z tej serii obowiązkowo zasiadałem przed telewizorem, nawet jeśli kolejne odsłony nie dorastały do pięt pierwszym. Dlatego też szalenie ucieszył mnie reboot serii z początku tej dekady - nie tylko dostałem kolejne filmy osadzone w tym świecie, ale przede wszystkim były to bardzo dobre produkcje, czego nie można powiedzieć o wielu tytułach z oryginalnej serii. Czas małpokalipsy - recenzja filmu Wojna o planetę małp

Ewolucja planety małp nie miała happy endu - po wydarzeniach z filmu dalszy starcia zbrojne między ocalałymi ludźmi a małpami pod wodzą Cezara były nieuniknione. Wojna o planetę małp zaczyna się dwa lata później, kiedy konflikt rozgorzał na dobre. Małpy są w defensywie, a pułkownik McCullough depcze im po piętach, by za wszelką cenę znaleźć i zgładzić Cezara.

Postać pułkownika granego przez Woody’ego Harrelsona zdradza jedną z głównych inspiracji dla filmu - jest on wyraźnie wzorowany na pułkowniku Kurtzie z Czasu Apokalipsy. Harrelson naśladuje manieryzmy Marlona Brando, kamera pokazuje go w podobny sposób, skrywając go w półcieniu (co ciekawe, ten zabieg w filmie Coppoli służył głównie ukrycia tuszy Brando), a obaj oficerowie mają prawie boski status wśród swoich żołnierzy. Ostatnie resztki subtelności w inspiracjach tym słynnym filmem o wojnie w Wietnamie idą za okno w momencie, kiedy bohaterowie filmu trafiają na napis na ścianie ape-ocalypse now!, czyli czas małpokalipsy.

Najwyższa pora, żeby ktoś powiedział twórcom, że naśladowanie Czasu apokalipsy nie jest ani odkrywcze, ani błyskotliwe. Wystarczy tego, że scenom z helikopterem wszędzie akompaniuje Galop Walkirii - od Simpsonów, przez Metal Gear Solid V po Battlefielda czy Far Cry 3. Na dodatek w grach i filmach w ostatnich latach jest natłok dopplegangerów Kurtza - mieliśmy już Conrada w Spec Ops: The Line, Jackala w Far Cry 2, w tym roku był też grany przez Samuela L. Jacksona pułkownik w Kong: Wyspa Czaszki... Naprawdę, dosyć.

W Wojnie o planetę małp fakt, że postać pułkownika to jedynie kolejny ersatz Kurtza jest szczególnie bolesny. Kiedy poznajemy jego przeszłość i motywacje, okazuje się, że jest to bohater bardzo niejednoznaczny i otwarty na interpretacje. To, że twórcy sami postanowili go wrzucić do szufladki razem z innymi sobowtórami niesławnego pułkownika tylko mu ujmuje i spłaszcza tę postać.

GramTV przedstawia:

Czas apokalipsy nie jest jedynym filmem, który widz dostanie w pakiecie idąc na Wojnę o planetę małp. Twórcy nie ukrywają, że jedną z inspiracji była Wielka ucieczka - klasyczny film z 1963 roku, w którym lotnicy aliantów uciekali z nazistowskiego obozu jenieckiego. Nie chcę zdradzać zbyt wielu szczegółów fabuły, ale to właśnie w tym segmencie Wojny… najbardziej widoczne są scenariuszowe niedostatki. Popychanie akcji do przodu jest w tej części filmu prawie całkowicie uzależnione od głupoty i niekompetencji żołnierzy pod wodzą pułkownika. Podczas gdy na ogół przymykam oko w takich chwilach, tutaj było tej niekompetencji zbyt wiele, żebym mógł przejść obok niej obojętnie.

Warto też zaznaczyć, że tytuł filmu może być mylący. Jeśli ktoś oczekuje ostatecznego starcia między wojskami ludzi i małp, to czeka go rozczarowanie. Najwięcej z tytułowej wojny możemy zobaczyć w pierwszych 10 minutach, potem film obiera zupełnie inny kierunek. Brak walki nie jest problemem samym w sobie, ale widzowie szukający przede wszystkim akcji mogą być przez to rozczarowani.

Wojnę o planetę małp ratuje przede wszystkim świetna gra aktorska. Andy Serkis (najlepiej znany z ról Golluma i King Konga w wersji Petera Jacksona, grał także w grach Journey: Odyssey to the West i Heavenly Sword) był jak zwykle doskonały jako Cezar, a Woody Harrelson nie ustępował mu kroku. Nawet jeśli scenariusz momentami niedomagał, to własnie ci aktorzy byli w stanie podźwignąć film.

Na uwagę zasługują również przepiękne krajobrazy zaprezentowane w filmie. Wojna o planetę małp zabiera nas w podróż od malowniczych lasów Ameryki po ośnieżone szczyty na pograniczu Stanów Zjednoczonych i Kanady. Podobnie jak w Jestem Legendą czy The Last of Us, twórcy filmu pokazują, że świat może znacznie zyskać na urodzie dzięki wyginięciu ludzi.

Nie jest to zły film, ale też nie do końca jestem w stanie zrozumieć ekstatyczne recenzje - w tym momencie Wojna o planetę małp ma 94% recenzji na Rotten Tomatoes i często jest określana jako najlepsza pozycja z całej trylogii. Sam po obejrzeniu czuję spory niedosyt, na który najbardziej wpłynął brak fabularnej konsekwencji spowodowany częstymi zmianami konwencji w obrębie filmu. Nie żałuję czasu spędzonego w kinie, ale Wojna o planetę małp na pewno nie znajdzie się wśród moich ulubionych tytułów z serii.

Komentarze
0



Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!