Na pierwszy rzut oka Cuphead może wydawać się doskonałą grą dla najmłodszych. Niesamowite animacje wyglądają, jakby pochodziły z zaginionego filmu Walta Disneya, a tytułowy bohater mógłby równie dobrze uśmiechać się do dzieci z opakowania płatków śniadaniowych.
Jednak już wprowadzający do gry filmik rozwiewa wszelkie wątpliwości na temat docelowego odbiorcy gry. Cuphead i Mugman to dwaj hazardziści o, zdawać by się mogło, nadnaturalnym szczęściu. Ogromne wygrane przyciągają uwagę właściciela kasyna, którym okazuje się być sam Szatan. Jak to ma w swoim zwyczaju, daje braciom propozycję nie do odrzucenia: jeśli powiedzie im się kolejny rzut koścmi, Szatan odda im całe kasyno. W przeciwnym wypadku, chłopcy będą musieli oddać mu swoje dusze.
Można się łatwo domyślić, jaki był wynik rzutu. Jednak diabeł poszedł braciom na rękę. Nie pójdą do piekła, jeśli zbiorą dusze innych dłużników. Nie mając wielkiego wyboru, bracia wyruszają na łowy.
Jak to przystało na układ z samym Szatanem, nie możemy liczyć na żadną taryfę ulgową. Cuphead to przede wszystkim walki z bossami, których w całej grze jest łącznie kilkunastu. Nawet pierwsi przeciwnicy stanowią spore wyzwanie. Podczas gdy z natury jestem człowiekiem spokojnym, wolnym od gwałtownym emocji, tak podczas grania w Cuphead co chwilę głośno rzucałem najpaskudniejszymi przekleństwami, jakie znam i lżyłem twórcom gry oraz ich najbliższym.
Na szczęście deweloperzy grają fair i wszystkie ciosy, które wymierzyli graczom są powyżej pasa. Przeciwnicy wyprowadzają ataki zgodnie z ustalonym schematem, a ciosy są odpowiednie telegrafowane. Margines błędu jest jednak bardzo niski, a tytułowy bohater pada po zaledwie trzech (przynajmniej na początku gry) trafieniach. By móc sprostać wyzwaniom, konieczne będzie przede wszystkim nauczenie się ataków bossów, ale także nadludzka zręczność i nerwy ze stali.
Poziom trudności tej gry wzbudza we mnie bardzo ambiwalentne odczucia. Z jednej strony, skala wyzwania powoduje, że pokonanie każdego kolejnego bossa skutkowało u mnie euforią. Z drugiej strony, mam wrażenie, że twórcy po prostu poszli za daleko. Nie jestem megawymiataczem, który przechodzi gry od FROM Software jedną ręką i z zamkniętymi oczami, ale też nie stronię od wyzwań i często lubię, kiedy gry się ze mną nie patyczkują. Jednak dla mnie Cuphead w pewnym momencie przekroczył tę granicę, kiedy gra przestaje sprawiać satysfakcję i zaczyna frustrować.
Dobrym kompromisem byłoby wprowadzenie opcjonalnych checkpointów. Każda walka z bossem składa się z kilku pomniejszych etapów, a te ostatnie zazwyczaj należą do najtrudniejszych. Zmuszanie graczy do powtórzenia całego poziomu, jeżeli w samej końcówce powinie im się noga to dla mnie zwyczajny, nikomu niepotrzebny sadyzm. A dla najbardziej hardkorowych graczy wciąż mogłaby istnieć opcja grania bez checkpointów, najlepiej z nagrodą w postaci odpowiedniego trofeum. Wtedy wszyscy byliby szczęśliwi.
Byłoby to o wiele lepsze rozwiązanie niż obecny w grze tryb simple. Walki z bossami są prostsze, ale dzieje się to za cenę, mówiąc dosadnie, wykastrowania gry z dużej części zawartości. Bossowie mają nie tylko skrócony pasek zdrowia, ale też, niestety, są usunięte całe sekcje potyczek. Aby jeszcze bardziej wetrzeć sól w rany, grając na niższym poziomie trudności ukończenie gry jest niemożliwe – by odblokować ostatni etap, trzeba pokonać wszystkich przeciwników na standardowych ustawieniach. Co komu po takich “ułatwieniach”?
W trakcie gry mamy możliwość zdobywania dodatkowych umiejętności, które kupujemy za monety w sklepie prowadzonym przez jednookiego knura. Same monety możemy znaleźć w specjalnych poziomach run & gun, które są dla odmiany klasycznymi platformówkami.
Nie jestem w stu procentach przekonany do tego rozwiązanie. Przede wszystkim, monet jest niewiele, a możliwych ulepszeń dużo. Możliwe więc, że gracz dobierze nowe umiejętności niefortunnie, co utrudni lub wręcz uniemożliwi dalszy progres. Zdecydowanie lepszym rozwiązaniem byłoby zrezygnowanie z waluty i po prostu odblokowywanie zdolności wraz z biegiem gry. Ta ekonomia moim zdaniem wnosi do gry bardzo niewiele, z kolei pewne uelastycznienie w tym względzie zachęciłoby graczy do większego eksperymentowania.
Cuphead to dla mnie bardzo trudna gra do oceny. Grafika, muzyka, animacje są absolutnie przewspaniałe, nie będzie przesadą powiedzieć, że to jedna z najpiękniejszych gier, z jakimi się zetknąłem w całym moim życiu. Walki z bossami są pomysłowe i różnorodne, a rozgrywka, mimo małych niedociągnięć, świetnie zaprojektowana. Naprawdę chciałem pokochać tę grę. Jednak, przyznam szczerze, nie byłem w stanie jej ukończyć. Obecnie najcenniejszym zasobem gracza jest jego czas, a ja nie byłem w stanie z czystym sercem zmusić się do marnowania go na powtarzanie tego samego poziomu po raz setny.
Ocenienie Cuphead to ciężki orzech do zgryzienia. Najbardziej hardkorowi gracze będą zachwyceni, bezwzględny poziom trudności to dla nich dodatkowy plus. Jednak dla ogromnej większości gra w obecnym kształcie będzie zbyt trudna. Chociaż ocenianie gier to nie arytmetyka, ocena Cuphead będzie na swój sposób średnią między oczekiwaniami różnych graczy. Najwięksi wyjadacze będą mieli tonę frajdy z gry i dla nich Cuphead zasługuje na ocenę w okolicach 9.0 lub wyżej. Jednak dla zwykłych śmiertelników, którzy nie mają refleksu muchy i opanowania strzelca wyborowego, gra będzie nie do przejścia, a więcej radości będą mieli z oglądania rozgrywki na YouTube. Dla nich granie w Cuphead to będzie marnotrawstwo czasu i nerwów, więc z perspektywy normalsa to jest tytuł wręcz na 5.0. Ocena 7.0 to próba znalezienia złotego środka między oczekiwaniami różnych graczy. Jednak liczę, że StudioMDHR zrobi ukłon w stronę ludzi, którzy nie są growymi superherosami i w najbliższej łatce do gry dodadzą chociażby checkpointy.