Szukacie niegłupiego kryminału i nie przeszkadza Wam japońszczyzna na dużym ekranie? Jeżeli tak, to mam dla Was niezły kąsek.
Szukacie niegłupiego kryminału i nie przeszkadza Wam japońszczyzna na dużym ekranie? Jeżeli tak, to mam dla Was niezły kąsek.
Po tym jak przez pewien okres nagromadziło się na Gram.pl moich recenzji perełek kina południowokoreańskiego uznałem, że prawdopodobnie krzywdząco traktuję kinematografię pozostałych państw tamtego regionu. Ucieszyłem się więc, gdy przeglądając zapowiedzi trafiłem na produkcję o wdzięcznym tytule 22-nenme no kokuhaku: Watashi ga satsujinhan desu, będącego wedle metryczki w jednym z serwisów, japońskim thrillerem kryminalnym. Obejrzałem film i spodobał mi się. Wtedy też wczytałem się trochę bardziej w informacje o nim i odkryłem, że to japoński remake obrazu, który oryginalnie sprawdził się jako produkcja koreańska zatytułowana Nae-ga Sal-in-beom-i-da. Obydwa tytuły tłumaczy się jako Wyznania mordercy właśnie. Cholera jasna… No nic, pozostaje mi opowiedzieć o tym, co aktualnie leci w kinach czyli japońskiej wersji, z zastrzeżeniem, że dalej szukam stuprocentowo oryginalnej produkcji japońskiej/wietnamskiej/chińskiej/tajskiej/indonezyjskiej, którą mógłbym obejrzeć i polecić.
No dobra, ale do rzeczy. Wyznania mordercy oparte są na bardzo ciekawej kanwie. Po dwudziestu dwóch latach latach od głośnej serii morderstw, na konferencji prasowej w Tokio pojawia się mężczyzna, który deklaruje, że zbrodnie są jego sprawką. Jest zupełnie bezkarny, bowiem ludzi zabijał przed nowelizacją kodeksu karnego, która eliminowała okres przedawnienia się zbrodni. Za swoje czyny nie może odpowiedzieć przed sądem, natomiast swego rodzaju „odkupienie” chce uzyskać poprzez wydanie książki. Która oczywiście szybko staje się bestsellerem, a on sam celebrytą. Jak możecie się domyślać, ponieważ jest to kryminał, a do tego dalekowschodni, nic nie jest oczywiste, a im głębiej w las, tym więcej zwrotów akcji.
Ostrzegam od razu - żeby móc cieszyć się Wyznaniami mordercy, musicie przeboleć dosyć nudny początek. Gdzieś w połowie na szczęście akcja szybko się rozkręca. Pierwszą godzinę pozostaje więc nam cieszyć się bardzo interesującymi założeniami, ze wszystkimi ich implikacjami. Później historia zaskakuje, zwija się i kluczy, żeby parę razy autentycznie zadziwić widza. Nic dziwnego, że Japończycy postanowili zaadaptować koreański scenariusz. Nie zdziwię się też, jeżeli powstanie kiedyś wersja anglojęzyczna.
Wyznania mordercy to przede wszystkim ciekawy, świetny kryminał. Dużo w tym zasługi dobrze wykreowanych (chociaż nie zawsze dobrze zagranych), barwnych postaci. Masato Sonezaki jako tytułowy morderca pierwotnie wydaje się nieco banalny, ale ostatecznie miesza nam w głowie. Wataru Makimura to klasyczny „pies”, czyli glina w starym stylu. Z czasem pojawia się jeszcze paru innych bohaterów, jednak to wyżej wspomniana dwójka buduje tak niezbędne w kryminale napięcie. Aktorzy grający wspomniane postaci to zazwyczaj obecny w kinie dla nastolatków Tatsuya Fijiwara i dotychczas raczej serialowy Hideaki Ito. Obaj radzą sobie nieźle, a na plusa zasługuje też Toru Nakamura jako Toshio Sendo. Reszta obsady niestety sprawia wrażenie niemalże amatorów. Na szczęście prawie nigdy nie dostają więcej niż chwili czasu ekranowego.
Zastanawiając się nad tym jak określić „ton” japońskich Wyznań mordercy doszedłem do wniosku, że czuć w tym filmie lekkie odchylenie koreańskie. Często polecam kino zrodzone na azjatyckim półwyspie, jako wyraźnie zabarwione europejsko-amerykańską nutą, jednocześnie w pełni dalekowschodnie. Japońskie kino z kolei z reguły pozostaje pełną egzotyką, niezrozumiałą, dziwaczną. I chociaż Wyznania mordercy są zdecydowanie bardziej przerysowane, niż większość tego, co produkują wytwórnie z Korei Południowej, tak wyraźnie czuć, że to film zainfekowany pewnego rodzaju duchem, który pozwala na przyswojenie tego dzieła, przez reprezentantów obydwu kręgów kulturowych. Smakuje inaczej, ale nasze organizmy są w stanie go strawić.
Jeżeli szukacie dobrej rozrywki, to Wyznania mordercy oferują solidną dawkę kryminału, sporo rozmyślań na temat „a co by było gdyby”, niezłe tempo akcji, przyzwoite napięcie, a wszystko polane sosem z „wreszciecośinnyzmu”. Krótko mówiąc – polecam znaleźć kino, w którym grają ten film.