Zakazana w Rosji brytyjska komedia poza tym że śmieszy, potrafi na pewnej płaszczyźnie przerazić.
Zakazana w Rosji brytyjska komedia poza tym że śmieszy, potrafi na pewnej płaszczyźnie przerazić.
Koncepcja kreacji fabuły na zasadzie „tak straszno, że aż śmieszno” nie jest zupełnie nowa. Kiedy jednak za temat śmierci najstraszniejszego tyrana w dziejach (kwestia dyskusyjna, ale przynajmniej jednego z najstraszniejszych) wezmą się osoby operujące piekielnie sprawnie angielskim humorem, może wyjść z tego tylko film który nie bez powodu zostaje zakazany przez Kreml. W Rosji najwyraźniej nie słyszeli o Efekcie Straisand, wobec czego fakt, że w nad Wołgą tego obrazu nie zobaczycie, stał się potężną reklamą.
W zasadzie jestem skłonny nawet zrozumieć skąd się takie podejście władz rosyjskich wzięło. Nie żebym się z tym zgadzał – w żadnym wypadku nie jestem za stosowaniem jakiejkolwiek formy cenzury. Widzę po prostu, jak sprawnie poszło twórcom Śmierci Stalina ośmieszanie najważniejszych figur w historii współczesnej Rosji i okolic. Reżyserowi i aktorom idzie to tak sprawnie, że z widza faktycznie potrafi zejść pewien rodzaj… zbożnego strachu przed stalinizmem jako historyczną machiną śmierci.
Film zaczyna się w momencie, w którym Stalin jeszcze żyje. On i jego przyboczni leniwie imprezują i pracują nad bieżącymi sprawami w daczy dyktatora pod Moskwą. Beria przedstawia najnowsze „listy śmierci”, które następnie ma przekazać swoim enkawudzistom. Gdy wieczór chyli się ku końcowi, Stalin w specyficznych okolicznościach dokonuje żywota. W tym momencie zaczyna się prawdziwa jatka. O ile bowiem wszyscy zdążyli się przyzwyczaić do kontrolowanego chaosu, tak jak poradzić sobie z chaosem niekontrolowanym? A czym innym jest rzeczywistość bez Giganta u steru. Komu się podlizywać? Czyje życzenia spełniać, aby utrzymać się przy życiu? Kogo się obawiać, a z kim wiązać nadzieje?
Źródłem śmiechu w Śmierci Stalina jest głównie oswojenie się wszystkich mieszkańców ZSRR do wszechobecnej śmierci, terroru, strachu, wazeliniarstwa i absurdalnie niesprawiedliwych zasad gry, w której wygraną jest tylko dożycie do kolejnego dnia, miesiąca, roku. Absolutnie nikt, od zwykłych zjadaczy chleba, aż po ministrów i generałów, nie może czuć się bezpiecznie. Co lepsze, nawet gdy wymordowana i wywieziona zostaje cała rodzina, w dalszym ciągu należy jak najgłośniej sławić mądrość systemu. Nie ma żadnego miejsca na dyskusję, wszyscy mówią jednym głosem. A za zdrajcę uznaje się tym, którzy najsłabiej wiwatują. Sparodiowane zostało to wyśmienicie.
Śmierć Stalina to również popis całej plejady wyśmienitych aktorów. Ciężko jest tutaj jednoznacznie wskazać, który z przybocznych Wielkiego Wodza (wszelkie prawa zastrzeżone) wysuwa się na prowadzenie. Na pewno w pamięć zapadają Steve Buscemi jako śliski Nitka Chruszczow, Simon Russel Beale jako okrutny Beria, Jeffrey Tambor w niełatwej roli Gieorgija Malenkowa i absolutnie kradnący każdą scenę w której się pojawi Jason Isaacs jako marszałek Żukow. Podkreślam jednak jeszcze raz – wszyscy aktorzy radzą sobie genialnie, balansując w swojej grze na pograniczu kina i teatru.
Nie byłbym uczciwy, gdybym nie wspomniał o pewnego rodzaju rodzimej specyfice oglądania Śmierci Stalina. Filmu takiego nie mogliby stworzyć Polacy, Czesi, Węgrzy czy Rosjanie, chociaż ci ostatni raczej z powodu dziwacznego odrodzenia się szacunku dla okrutnego dyktatora (jeżeli wierzyć przekazom medialnym). Chociaż twórcom udało się wprowadzić mnie w nastrój wyśmiewania się z absurdu terroru, przejaskrawienia buraczanej złości, paranoicznej karykatury strachu, tak przez dłuższy czas nie mogłem pozbyć się się z bagażu emocjonalnego wynikającego ze zła i bezpośrednich krzywd, jakich doznali Polacy (w tym moja rodzina), z rąk Stalina i aparatczyków z jego otoczenia. Powstawały już filmy, które wyśmiewały dyktatorów – Hitlera, Stalina i innych. Jednakże nigdy obiektem śmiechu nie był bezpośrednio sam terror. To jakby próbować strawić komedię o Holokauście w której Mengele dowcipkuje na temat operacji przeprowadzanych na Żydach. Zgaduję, że w Izraelu ciężko by się ją oglądało.
Mimo powyższego dobrze się bawiłem i stwierdzam, że trzeba Śmierć Stalina docenić. To piekielnie inteligentny, dowcipny i świetnie zagrany film. Twórcy przyjęli formułę wcześniej niespotykaną - wyśmiewania absurdów terroru. Z kina wyjdziecie z mieszanymi uczuciami, aczkolwiek z absolutną pewnością, że obejrzeliście dobry film.
Śmierć Stalina spodoba się miłośnikom wisielczego i brytyjskiego humoru. Lubiliście serię Monkey Island? Spodoba Wam się również ten film.