Kilka dni temu zaprezentowano pierwszy zwiastun Battlefielda V. Zapowiedź wzbudziła wśród graczy dużo emocji – nie była to jednak bynajmniej ekscytacja spowodowana powrotem gry do korzeni serii, czyli realiów drugiej wojny światowej. Fanów wzburzyło luźne podejście do tematu wojny – żolnierze biegają po polu bitwy nie tylko z mauserami, ale także z katanami czy kijami do krykieta, zaś główną postacią na zwiastunie jest, o tempora, o mores, kobieta z metalową protezą dłoni.
Argumenty dotyczące odejścia od realizmu są w Battlefieldzie V są dla mnie co najmniej trudne do zrozumienia. Faktycznie, do tej pory ta seria była relatywnie przyziemna w swoim przedstawieniu wojny, jednak relatywnie jest tutaj słowem kluczowym. Już w rozszerzeniu pierwszej części, Secret Weapons of WWII, mogliśmy zasiąść za sterami maszyn, które nigdy nie pojawiły się na froncie, jak na przykład latające skrzydło HO 229 czy założyć plecak odrzutowy i samodzielnie wzbić się w powietrze. Z kolei Battlefield 2142 osadzony był w realiach science-fiction, zaś w Battlefield 4 można było znaleźć olbrzymiego, prehistorycznego rekina. Poza tym sama rozgrywka pełna jest absurdalnych akcji, jak chociażby potrójne headshoty, czy uśmiercenie kawalerzysty strzykawką. Battlefield to nie jest Quake czy Fortnite, jednak trudno mimo wszystko posądzać tę serię o pretensje do realizmu. Ponadto, to nie jest pierwszy raz, kiedy Battlefield podszedł do drugiej wojny światowej z dużym dystansem – strony konfliktu w Battlefield: Heroes wyraźnie oparte są na państwach Osi i aliantach, ale cała gra była utrzymana w kreskówkowym klimacie, niczym z filmu studia Dreamworks.
Zarzuty do dieselpunkowej stylistyki są tym bardziej niedorzeczne, jeśli weźmiemy pod uwagę kontekst innych produkcji osadzonych w zbliżonych realiach. Czy komukolwiek przeszkadza brak realizmu w ilustracjach Jakuba Różalskiego, osadzonych w alternatywnej rzeczywistości, gdzie husarze stoją ramię w ramię z wielkimi mechami podczas wojny z bolszewicką Rosją? Jeszcze odważniejszy projekt Hardkor 44 Tomasza Bagińskiego również spotkał się z raczej pozytywnymi reakcjami, pomimo tego, że brał na warsztat jedno z najbardziej traumatycznych i kontrowersyjnych zdarzeń w polskiej historii. A te dwa przykłady to tylko wierzchołek góry lodowej – dzieł o równie luźnym stosunku do drugiej wojny światowej jest na pęczki, poczynając od Sniper Elite: Zombie Army Trilogy, przez Wolfensteina, Hellboya, Red Alert... Żadna z tych produkcji nie wzbudzała takich kontrowersji.
To, co odróżnia Battlefield V od wcześniej wspomnianych utworów to obecność kobiety na pierwszej linii frontu – i odnoszę wrażenie, że to właśnie bohaterka ta postać była katalizatorem całej kontrowersji. Oczywiście, pretekstem jest rzekomy brak realizmu takiego rozwiązania – ale czy żołnierki walczące z nazistami to coś bardziej nieprawdopodobnego niż mechy, wampiry i baza Hitlera na księżycu?
Nie można zapominać, że kobiety, wbrew uprzedzeniom domorosłych historyków, brały czynny udział w walce w drugiej wojnie światowej. W armii Związku Radzieckiego służyło łącznie 800 tysięcy kobiet. Większość z nich działało we wsparciu, m.in. jako lekarki, ale nie można zapominać o pilotkach myśliwców, czołgistkach czy strzelczyniach wyborowych – prawie 2.500 kobiet służyło jako snajperki, a najsłynniejszą z nich była Ludmiła Pawliczenko, która wysłała na tamten świat ponad 300 niemieckich żołnierzy. W Polsce kobiety brały czynny udział podczas kampanii wrześniowej. Była wśród nich Wanda Gertz, która podczas pierwszej wojny światowej w przebraniu mężczyzny wstąpiła do Legionów Polskich, a podczas hitlerowskiej okupacji była komendantką oddziału AK “DYSK” – Dywersja i Sabotaż Kobiet. Z kolei niecałe 100 metrów od mojego domu w Toruniu mieszkała Elżbieta “Zo” Zawacka, cichociemna, druga w historii generałka Wojska Polskiego, a po wojnie profesorka Uniwersytetu Mikołaja Kopernika. Korzystając z fałszywych dokumentów setki razy (przy setnym razie, w 1942 roku, przestała liczyć) przekraczała granicę III Rzeszy, aby przekazywać raporty do emigracyjnego rządu polskiego. Dla mnie oburzanie się na obecność kobiet w grach, filmach czy książkach o drugiej wojnie światowej jest zwyczajną bezczelnością i zniewagą dla tych bohaterek.
Trzeba też jasno zaznaczyć, że pozycja facetów w popkulturze bynajmniej nie jest zagrożona. Oskarżenia, że teraz baby wszędzie wpychają na siłę są niedorzeczne, jeśli weźmiemy pod uwagę, że Battlefield V jest trzynastą ważniejszą odsłoną serii (wliczając wszystkie spin-offy, takie jak Bad Company, Vietnam czy Hardline, i to jest dopiero pierwsza kobieta, która pojawiła się na okładce. Aby kobiety zdobyły przewagę nad mężczyznami, to musiałyby się pojawiać na każdej okładce jeszcze przez dwanaście kolejnych gier, aż do, bagatela, dwudziestego piątego Battlefielda.
Inne serie nie prezentują się wcale lepiej pod tym względem. Na przestrzeni czternastu odsłon Call of Duty mogliśmy kierować kilkudziesięcioma postaciami – i, jeżeli nie pomyliłem się w obliczeniach, zaledwie trzy z nich nie były facetami. W dziewięciu głównych częściach Assassin’s Creed tylko raz – w Assassin’s Creed: Syndicate – kobieta była główną bohaterką, a i tak równie ważna rolę, co Evie Frye miał jej brat, Jacob. W kinie wcale nie jest lepiej. Marvel Cinematic Universe doczeka się pierwszej kobiecej głównej bohaterki dopiero z przyszłoroczną Captain Marvel, który będzie dwudziestym pierwszym (sic!) filmem z serii. Niektórzy w komentarzach wyrażają obawy przed zalewem LGBT+, jednak warto zwrócić uwagę, że Deadpool 2, w którym pojawia się Negasonic Teenage Warhead jest, jeżeli nic mi nie umknęło, pierwszym w historii filmem superbohaterskim i jedną z niewielu mainstreamowaych produkcji, gdzie otwarcie się pojawia postać LGBT+. Bynajmniej to nie wygląda na tyranię poprawności politycznej, a jeśli wszędzie widzi w popkulturze kobiety i homoseksualistów, powinien niezwłocznie udać się do okulisty.