Jedzie traktor z daleka, na nikogo nie czeka. Nikt też nie czekał na traktor, ale kto by się tym przejmował.
Jedzie traktor z daleka, na nikogo nie czeka. Nikt też nie czekał na traktor, ale kto by się tym przejmował.
Kolega znajomego Waszego sąsiada z ławki z podstawówki wysyła Wam pocztówkę. Całkiem ładna, widzieliście lepsze, ale przede wszystkim nie daje Wam spokoju pytanie „po co?”. Dlaczego człowiek, którego widziałem raz w życiu wysyła mi pocztówkę? Może była ładna i rozesłał ją wszystkim? Jakie jest znaczenie tej pocztówki? Powinienem przejść z nią do porządku dziennego czy może raczej przykładać większą wagę do faktu jej wysłania? Powyżej opisana sytuacja jest życiowym odpowiednikiem zagrania w FAR: Lone Sails. Zagrałem, zobaczyłem, nie wiem po co ją stworzono, ani nawet czy powinienem czuć się zobligowany do przykładania do niej jakiejkolwiek wagi. Całość pozostawiła mnie z dziwacznym poczuciem, wynikającym nie z samego sedna gry czy nawet nie z powodu oprawy audiowizualnej (względnie oryginalnej). Bardziej zdziwiony jestem samym sobą. Jakby wszechświat próbował zadać mi pytanie „widzisz jakiś sens w tym co robisz? W recenzowaniu gier?”. No i za cholerę nie widzę sensu w przypadku FAR: Lone Sails.
Gra jest klasyczną pocztówką 2D, skupiającą się na odpowiedniej kreacji atmosfery, wprawieniu grającego w odpowiedni nastrój i tak dalej - nie ma w tym oczywiście nic złego. Problem pojawia się niestety, że jest to doświadczenie puste i wręcz bezsensowne, a to co najmniej z dwóch względów. Po pierwsze, mechanika jest szczątkowa nawet jak na „przechadzajkę”.Większe odległości pokonujemy na pokładzie czegoś w rodzaju przerośniętego steampunkowego traktora. W przerwach pomiędzy dłuższymi odcinkami chodzimy, skaczemy i łapiemy niewielkie elementy. Staramy się utrzymać nasz pojazd na chodzie, co sprowadza się do dostarczania do niego paliwa oraz dociskania przycisku odpowiedzialnego za ruch silnika. Szczątkowo wykorzystywane jest również kilka innych „systemów”, które odblokowujemy z biegiem czasu. Pojawiają się m.in. żagiel, który pozwala w wietrznych miejscach podróżować bez straty materiałów napędowych, odkurzacz ułatwiający zbieranie różnych przedmiotów z drogi, a także spawarka do naprawiania uszkodzonych układów.
Mechanika jest więc bardzo prosta. Na drodze stanie nam również parę prostych zagadek, które na moment opóźniają przejazd naszego pojazdu. Niektóre z nich wydawały mi się niepotrzebne, wręcz wciśnięte na siłę. Inne z kolei spodobały mi się bardzo, ładnie potęgując klimat i serwując odrobinę wysiłku intelektualnego wraz z okrasą w postaci ładnego widoczku, przyjemnej muzyki, bądź ruchu kamery. Ogólnie rzecz biorąc średnia pozostaje więc… średnia.
Największym moim zarzutem do FAR: Lone Sails pozostaje fakt, że podróż jest pusta i pozbawiona znaczenia. Grałem już w co najmniej kilkanaście „samograjów” i rzadko kiedy narzekam na brak mechaniki, w momencie gdy twórcy serwują mi dobrą historię. Tutaj zabrakło jakiegokolwiek chociażby fragmentu, którego mógłbym się chwycić. Za wyjątkiem jednego krótkiego etapu w którym pojawia się strzępek fabuły, przedstawiony poprzez kilka wiszących w tle obrazów, nie ma tutaj zupełnie nic. Co za tym idzie, ciężko twórcom jest dokonywać projekcji jakichkolwiek emocji. Dwa czy trzy razu poczułem delikatne drżenie serca, jednak jakiekolwiek podniety znikały równie szybko jak się pojawiały.
W takim momencie niechybnie musi pojawić się pytanie – skoro nie dla mechaniki i nie dla emocji, to w takim razie po co w ogóle traciłem czas na FAR: Lone Sails? Najprawdziwszą odpowiedzią będzie „bo mi za to płacą”, ale ponieważ wątpię, żeby wielu z Czytelników żyło w podobnym luksusie, toteż postaram się odpowiedzieć z punktu widzenia gracza – dla oprawy. Ta jest naprawdę przyzwoita, czego dowodem niech będą śliczne zrzuty ekranu jakie udało mi się uchwycić tam i siam. Muzyka również ładnie wkomponowuje się klimat. Tandem ten tworzy momentami delikatnie hipnotyzujące, uspokajające doświadczenie.
Gra nie jest specjalnie długa (ani droga) – przejdziecie ją w około trzy, maksymalnie cztery godziny (wyceniona została na nieco ponad 50 złotych). Szczerze mówiąc nie jestem jednak w stanie sobie wyobrazić dlaczego mielibyście. Nie jest to zła produkcja. Po prostu brakuje w niej emocji, zabawy czy historii. To pocztówka. Otrzymana od diabli wiedzą kogo, wysłana z nieznanych powodów i w gruncie rzeczy do niczego nam niepotrzebna. A pocztówek, jak chyba wszyscy wiedzą, sobie samemu się nie kupuje. Taką otrzymaną można z braku laku usiąść wieczorem i nacieszyć oczy.
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!