Jak stworzyć obraz charyzmatycznego terrorysty, bez jego gloryfikacji, ale i bez fałszywego oczerniania? Jest to możliwe gdy twórca Kapitana Philipsa tworzy film o Andersie Breiviku.
Jak stworzyć obraz charyzmatycznego terrorysty, bez jego gloryfikacji, ale i bez fałszywego oczerniania? Jest to możliwe gdy twórca Kapitana Philipsa tworzy film o Andersie Breiviku.
22 lipca 2011 roku Norwegią wstrząsnęła największa zbrodnia w jej historii od czasu drugiej wojny światowej. Prawicowy ekstremista, Anders Breivik zamordował łącznie siedemdziesiąt osiem osób i ranił trzysta dziewiętnaście, rozpoczynając swój atak od zamachu bombowego w Oslo, aby przejść do bardziej przerażającej części: masakry nastolatków na wyspie Utoya. Korzystając z faktu, że działacze młodzieżówki Norweskiej Partii Pracy będą zamknięci na stosunkowo małym, odciętym od świata obszarze, zbrodniarz grasował na niej przez prawie godzinę, polując na nastolatków z karabinem w ręku. Czy można taką historię ekranizować? Czy powinno się ją ekranizować?
Paul Greengrass, reżyser i scenarzysta w jednej osobie, wcześniej znany między innymi z bardzo ciepło przyjętego Kapitana Philipsa czy paru filmów o Jasonie Bournie, przyjął najbardziej dosyć trudną formułę: podzielił czas antenowy pomiędzy kata i ofiary. Trzeba powiedzieć uczciwie, że z punktu widzenia potencjalnego widza zazwyczaj zabieg ten kończy się tym, że na segmentach poświęconych zbrodniarzowi siedzi się jak trusia, żeby później przysypiać na części poświęconej ofiarom. Nie dzieje się tak z braku szacunku dla poszkodowanych, ale raczej z faktu, że twórcom rzadko kiedy udaje się uchwycić ludzki wymiar tragedii i poruszyć serce oglądającego. Zadanie takie jest dodatkowo o tyle utrudnione, że ofiary to zazwyczaj normalni ludzie: uczciwi, mający zdrowe rodziny, marzenia, zobowiązania. Szary Kowalski. A kogo interesuje Kowalski? Natomiast osoba o skrzywionej psychice, zdolna do zabicia 77 osób – to już wabik, który sam z siebie sprawi, żeby widz przez dłuższy czas śledził film z uwagą. Tak też jest w przypadku 22 lipca.
Reżyserowi udaje się osiągnąć sukces połowicznie. Pierwsza połowa filmu, ta w której widzimy przygotowanie do zamachu i sam zamach, przeplatane z pocztówkowymi widokami młodzieży rozbijającej obóz na wyspie i nawiązującymi się przyjaźniami. To prawdziwy majstersztyk, gdyż twórca wykorzystuje naszą wiedzę o zamachu przeciwko nam: wiemy jak skończy się ta sielanka. Podczas samej akcji nie szczędzi nam z kolei dramatów dużych i małych, sceny masakry przypominają te oglądane w filmach wojennych, a dla ofiar mamy wtedy tyleż sympatii, co obrzydzenia dla Breivika. Jest świetnie, o ile można tak powiedzieć.
Gorzej zaczyna się rozbić w drugiej połowie. Wtedy to Anderes Breivik wkracza na salę sądową: tam emocje zaczynają się tonować, a rytm wydarzeniom nadaje sam zamachowiec. Rozprawa to tylko część jego planu, podczas której może tylko wygrać, nie powstrzyma go już nic. Przykładem rozterek sądu i społeczeństwa niech będzie chociażby kwestia uznania prawicowego terrorysty za niepoczytalnego. Mogą tak uczynić, czym zdeprecjonują jego działania, jednak zaryzykują, iż Breivik w niedługim czasie wyjdzie na wolność. Terrorysta, w zależności od punktu widzenia tryumfuje osobiście, albo ideologicznie. Tymczasem sytuacja ofiar to typowa sytuacja ofiar. Ciężko jest im się otrząsnąć z traumy, mają problemy z poukładaniem sobie życia na nowo. Aż głupio to powiedzieć, ale losy Viljara, Toje, i Lary nie poruszyły mnie aż do emocjonującej końcówki mającej miejsce na sali sądowej. Jeżeli mam pochwalić kogoś poza Andersem Danielsenem Lie, grającym Breivika, to musi być Jon Oigarden grający Geira Lippestada w roli adwokata terrorysty.
Największą zaletą 22 lipca jest fakt, że pozostaje uczciwy. W momencie gdy Oslo wstrząsa eksplozja samochodu-pułapki padają te same sformułowania, które pamiętam z czasu, gdy wydarzenia były relacjonowane w telewizji: spekulacje na temat intencji stojącej za zamachem sprowadzały się do pytania która islamska organizacja dopuściła się tego ohydnego czynu. Wielu osobom zabrakło przysłowiowego języka w gębie, gdy okazało się, że jest to robota prawicowego ekstremisty. Który na dodatek szybko zeznał, że zrobił to z pobudek, które dzieliła duża część społeczeństw europejskich, to jest niechęci do islamu i szybko postępującej multikulturowości. Jeżeli miałbym się do czegoś przyczepić, to do niewystarczająco zarysowanej końcówki. Większość z widzów będzie wiedziała co reżyser chce przekazać i do jakiej sytuacji z procesu Breivika nawiązuje, ale nie wszyscy, a już z pewnością nie oglądający za dziesięć czy dwadzieścia lat.
22 lipca to świetny portret terrorysty, o tyle szokujący, że dotyczy osoby pochodzącej z naszego kręgu kulturowego i z ustami pełnymi frazesów, które możemy usłyszeć w ustach osób z którymi spotykamy się… no może nie na co dzień, ale każdy z nas ma znajomego prawicowca, który już nie raz przy wódce mówił o islamskiej inwazji. Są elementy dramatu społecznego, jest dramat sądowy, jest psychologiczny portret zabójcy. Czego chcieć więcej? Może większej charyzmy wśród osób wcielających się w ofiary, zwłaszcza w drugiej części filmu, oraz do faktu, że norwescy aktorzy mówią po angielsku z mocnym akcentem. Niemniej, film jest wart uwagi.
Powinieneś obejrzeć 22 lipca jeżeli chcesz obejrzeć zręcznie zrobiony film, traktujący o niełatwym temacie, albo chcesz zbliżyć się do zrozumienia szaleństwa, jakie ogarnęło Europę.