11 listopada 1918 roku to data szczególna. Nie tylko dla Polaków, chociaż to właśnie tego dnia nasze wieloletnie starania o odzyskanie niepodległości zostały zwieńczone sukcesem. To data istotna także dla całego świata. Dzień, w którym wydawało się, że zroszona krwią milionów ofiar ziemia już nigdy nie podejmie się konfliktu na tak wielką skalę. Historia pokazała nam jednak, jak płonne były te nadzieje i chociaż ludzkość bardzo szybko wypchnęła poza świadomość dramat wojny, by wkrótce rozegrać o na nowo, to właśnie pamięć o tych, którzy niezależnie od narodowości oddali życie walcząc za swoją sprawę, nadała dalszy kierunek rozwojowi naszej cywilizacji. Jak twierdził Cyceron, historia jest nauczycielką życia — mając jego słowa na uwadze, zasiadam do 11-11: Memories Retold, by przekonać się czego i z jakim skutkiem zamierza nauczyć nas studio DigixArt.
11-11: Memories Retold prezentuje nam historię dwóch żołnierzy walczących po przeciwnych stronach globalnego konfliktu, których losy dziwnym zbiegiem okoliczności splatają się podczas wojennej zawieruchy. Pierwszym z nich jest Harry, młody Kanadyjczyk, który za namową jednego z majorów rusza na front, by zaimponować dziewczynie, w której się podkochuje. Drugim jest Kurt, niemiecki inżynier w średnim wieku, który porzuca pracę przy konstruowaniu sterowców, by na własną rękę odszukać zaginionego na wojnie syna — Maksa. Chociaż żyją w innych światach i przyświecają im różne cele czy motywacje, to obu łączy jedno — żaden z nich zupełnie nie zdawał sobie sprawy z faktu, jak wygląda prawdziwa wojna, do czasu aż obaj nie trafili do okopów.
Nie chcę zagłębiać się tutaj w poszczególne niuanse linii fabularnej tytułu, ale nie sposób pominąć faktu, że twórcy pokazali nam znacznie odmienną wizję zbrojnego konfliktu, niż ta którą forsuje nam mainstream. Wciąż jest tu miejsce na czyny bohaterskie, ale nie w imię idei czy w walce o dobro swojego kraju, ale z uwagi na humanitaryzm. Wspomniani bohaterowie spotykają się niespodziewanie i przekonują się, że mimo całej wojennej otoczki w okopach po drugiej stronie ziemi niczyjej są tacy sami ludzie, którzy jedynie marzą o tym, by wrócić do domu i bliskich, których kochają. Pomimo faktu, że wydarzenia fabularne zaprezentowane w 11-11: Memories Retold przebiegają raczej liniowo, to możemy w nieznacznym stopniu wpływać na kierunek opowieści, osiągając tym samym jedno z kilku dostępnych zakończeń. Harry jest fotografem, wysłanym na front, by uwiecznić momenty chwały wspomnianego już majora, ale w zależności od zdjęć, które prześle ukochanej, będzie zależeć to, jak odbierze ona zachodzące w nim na froncie zmiany. Tymczasem Kurt regularnie koresponduje ze swoją żoną, a treść poszczególnych listów kreujemy, wybierając jedną z kilku dostępnych opcji dla każdego z akapitów.
Muszę przyznać, że na gruncie oprawy audiowizualnej gra studia DigixArt to prawdziwy majstersztyk. Wprawione w ruch olejne obrazy pełne nieregularnych kształtów i rozmazanych obiektów początkowo sprawiają wrażenie nieczytelnych, ale wystarczy kilka chwil rozgrywki, by wprost chłonąć artystyczną koncepcję twórców i czerpać radość z podziwiania ich dzieła. To samo dotyczy oprawy dźwiękowej, która delikatnie, prawie niezauważalnie akompaniuje naszym działaniom, pogłębiając nastrój, jaki chcą w nas wywołać twórcy. Perfekcyjnie odegrane zostały także wypowiedzi głosowe, z uwzględnieniem faktu, że pomimo kinowej translacji mowy, żołnierze poszczególnych narodowości posługują się językami ojczystymi. Twórcy postanowili nawet zaakcentować ten aspekt, prezentując tłumaczenie fraz, których protagonista nie rozumie w kolorze czerwonym. Warto tu zaznaczyć, że w głównym bohaterom opowieści głosu użyczyli popularni aktorzy — Elijah Wood oraz Sebastian Koch. Całość dostępna jest w kilku wersjach językowych, wśród których niestety zabrakło choćby kinowego spolszczenia.
Najsłabszym ogniwem 11-11: Memories Retold jest mechanika rozgrywki, która przez większość zabawy ogranicza się do pojedynczych interakcji ze światem przedstawionym czy bohaterami niezależnymi. Wprawdzie dla każdego rozdziału opowieści możemy wybrać, którym z protagonistów zamierzamy grać, ale obrana przez nas kolejność nie ma żadnego wpływu na rozwój wydarzeń — po ukończeniu sekwencji tytuł sam przeniesie nas do drugiego bohatera, żebyśmy rozegrali jego część opowieści. O ile przez większość czasu poruszamy się od jednego punktu interakcji do kolejnego, to twórcy postanowili je nieco urozmaicić, wplatając pomniejsze zagadki czy minigry. Jest tu nawet możliwość wcielenia się w kota, czy epizod jako gołąb pocztowy. Wszystko to jednak nie ma wystarczającej głębi, żeby uczynić rozgrywkę bardziej różnorodną, bo zazwyczaj odwołuje się do tych samych mechanik, które mieliśmy okazję już poznać.
Dodatkowo twórcy nie ustrzegli się też kilku drobnych błędów jak pomniejsze kolizje z nieistniejącymi obiektami czy długi czas reakcji gry na wykonywane przez nas akcje. Nie sposób nie wspomnieć też o kilku etapach, które w odróżnieniu od zamkniętych, ale trójwymiarowych lokacji, jakie oglądamy przez większość gry, rozgrywają się na dwuwymiarowych planszach. Chociaż są one odpowiednio dopracowane, to fakt przeskoku pomiędzy nimi i nagłych ograniczeń w możliwości zmiany położenia kamery bardzo silnie niszczy immersję z wykreowanym światem.
Studia DigixArt i Aardman Animations postarały się o bardzo wierne oddanie ludzkiej strony globalnych konfliktów, prezentując nam ciekawą, ale też bardzo wzruszającą opowieść o heroizmie podyktowanym wyłącznie świadomością, że po każdej ze stron walczą ludzie. Na pojedynczą, zazwyczaj postrzeganą przez historyków wyłącznie jako cyferkę w statystykach jednostkę, w domu, z dala od huku dział czy bitewnych okrzyków ktoś czeka. Dopiero konfrontacja twarzą w twarz uświadamia żołnierzom, że pomimo propagandy nienawiści i walki o swoje, po drugiej stronie barykady stoi, noszący wprawdzie inne barwy, ale ten sam człowiek.
11-11: Memories Retold to lekcja, w której z pewnością warto wziąć udział. Niepozbawiona drobnych wad, czy dosyć uboga na gruncie mechaniki rozgrywki wciąż jest w stanie imitować nam interaktywny film, który stylem graficznym uderza w te same tony co kinowy obraz Twój Vincent, a koncepcją bliskie jest wydanemu przez Ubisoft w 2014 roku Valiant Hearts: The Great War. Całość przykuje nas do ekranu, na co najmniej sześć godzin (lub zdecydowanie więcej, jeśli zdecydujemy się sprawdzić kilka dostępnych zakończeń) pełne dramatycznych momentów, które w barwnej oprawie ukazują to, o czym zwykle się nie mówi — prawdziwe piekło wojny i piętno, jakie odciska na tych, którzy brali w niej udział.
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!