Szczerze przyznam, że z kina wychodziłem pod wielkim wrażeniem, a o filmie rozmawiać można godzinami. Tak, jest tak dobry.
Szczerze przyznam, że z kina wychodziłem pod wielkim wrażeniem, a o filmie rozmawiać można godzinami. Tak, jest tak dobry.
Daniela poznajemy w okolicznościach dosyć dramatycznych. Chudy, blady, lekko niedożywiony chłopak walczy o przetrwanie w zakładzie poprawczym. Twórcy filmu rzucają widzowi w twarz kilkoma okropnymi pocztówkami z realiów życia w tym miejscu, żeby zaraz rzucić młodego kryminalistę w rolę zupełnie dla niego nietypową - zwolniony warunkowo, po szybkim odreagowaniu pobytu za kratami, udaje się do niewielkiej wioski na wygwizdowie, aby tam pracować w stolarni. Jeszcze w zakładzie Daniel zafascynowany był liturgią, służył też do mszy odprawianej przez księdza Tomasza, przybywającego raz na jakiś czas z posługą, wobec czego przed wejściem na teren zakładu, udaje się do kościoła. I tak od słowa do słowa, zaczyna pełnić funkcję miejscowego proboszcza, w zastępstwie za chorującego “etatowego” duchownego.
Co zwraca uwagę praktycznie od początku seansu, to znakomicie napisane dialogi. Wreszcie polski film, który nie sprawia wrażenia ekranizacji spektaklu teatralnego. Zarówno chłopaki z poprawczaka, mieszkańcy wsi w każdym wieku, kapłani - wszystko jest niewiarygodnie naturalne. Ta jakoś staje się jasna, kiedy orientujemy się, że za scenariusz odpowiada 27-letni Mateusz Pacewicz, który jest również autorem reportaży będących inspiracją dla filmu.
Świetną robotę wykonuje również Jan Komasa, który bezapelacyjnie nakręcił swój najlepszy film (złośliwi powiedzieliby że jedyny). Każda z postaci dostaje dokładnie tyle czasu ile potrzebuje - ani mniej, ani więcej. Napięcie, relacje międzyludzkie, słabość i siła każdego człowieka jest tutaj zaprezentowana wyczerpująco, aczkolwiek długie sceny nie męczą, ani nie nudzą. Boże Ciało to głęboko humanistyczny film, a Komasie udało się ugryźć ten temat z wrażliwością, której w życiu bym się po nim nie spodziewał - na pewno nie po takim gniocie jakim była Sala Samobójców czy po chaotycznym, niezrozumiałym wręcz Powstaniu 44.
Ciekawe jest to, jak wiele udało się Komasie wyciągnąć z dosyć przeciętnych aktorów, których zatrudnił do prac nad Bożym Ciałem. Bartosz Bielenia w głównej roli Daniela jest niesamowity, chociaż do tej pory raczej nie dawał wielkich aktorskich popisów. Aleksandra Konieczna, z całym szacunkiem dla jej dorobku, raczej nie zapadała w pamięć, podobnie jak Łukasz Silmat. Tutaj wszyscy, jakby na skrzydłach samego filmu, wspinają się na swoje wyżyny.
Na marginesie mówiąc, przyznać trzeba, że takie postrzeganie misji kapłańskiej może budzić pewne obawy. Jak dalekie mogą być odstępstwa od wiary, zanim nie stanie się ona “herezją” i modyfikacją, której nie da się pogodzić z daną dogmatyką? Czy schemat liturgii powinien wieść prymat? Kto komu daje prawo do tego, aby narzucać reguły? A może najważniejszy jest “duch” chrześcijaństwa czy katolicyzmu? Są to pytania ciekawe nawet dla osób niewierzących, takich jak ja. I chociaż Komasa zdaje się mówić, że prymat powinny wieść chęci, wiara i energia, tak pewne odruchy Daniela wydają się już zalatywać delikatnie sekciarstwem. Nie mówiąc o tym, że puentą całego filmu wydaje się być niejednoznaczność charakterologiczna wszystkich, łącznie z głównym bohaterem. Do tego dochodzą pytania o znaczenie posługi kapłańskiej, o misyjność osób uduchowionych, a także wiele, wiele innych. Aż ciężko mi napisać cokolwiek więcej, chociaż chciałbym, ze strachu przed zespojlerowaniem Wam końcówki.
Boże Ciało to znakomity film, a co najważniejsze, jedna z niewielu polskich produkcji, która jest przetłumaczalna na międzynarodowy język kina. Równie dobrze akcja mogłaby mieć miejsce w Alabamie, na prowincji Rosji czy nawet w górskiej austriackiej mieścinie. Historia uniwersalna, jest piękna, jest głęboko ludzka i trudna. Nie zdziwiłbym się, gdyby Komasie udało się dostać nominację do Oskara. Samą nagrodę? Cóż, gdybym nie oglądał już jeszcze lepszego Parasite, to byłbym dobrej myśli. Niemniej - znakomite dzieło.