Warszawka bohatersko walczy z wyimaginowanymi problemami. Jan Komasa tworząc Hejtera dał się ponieść fantazji i stworzył alternatywną rzeczywistość, istniejącą tylko w wyobrażeniach tzw. “Warszawki”.
Warszawka bohatersko walczy z wyimaginowanymi problemami. Jan Komasa tworząc Hejtera dał się ponieść fantazji i stworzył alternatywną rzeczywistość, istniejącą tylko w wyobrażeniach tzw. “Warszawki”.
Zaczynam myśleć, że Jan Komasa pod marką Sala samobójców tworzy pewien specyficzny podgatunek kina, który czyni zadość potrzebom pokolenia okresu transformacji oraz ich latorośli, że mają oni jeszcze jakikolwiek kontakt z tym, co stanowi o prawdziwym życiu młodych ludzi, nie tylko w Polsce, ale i na świecie. Że mają jakiekolwiek pojęcie, że jeszcze do końca nie stetryczeli, czy też się nie odkleili, że nie stracili kontaktu z rzeczywistością. A to, że martwią się, to nie oznacza jeszcze, że nie rozumieją, co się wokół nich dzieje. Sęk w tym, że nie rozumieją. Niestety panie Komasa, tym razem przestrzelił pan kompletnie, podobnie jak z pierwszą Salą samobójców. To nie są filmy dla młodych ludzi, ani o młodych ludziach. Młodzi ludzie się z nich śmieją. Te filmy mogą tylko poprawić samopoczucie ich rodzicom, dając im ułudę zrozumienia otaczającego ich świata.
Piszę to z bólem, bo jeżeli czytaliście moją recenzję Bożego Ciała, to wiecie, jak bardzo podobał mi się poprzedni film Jana Komasy. Tamten film był mądry, pełen ważnych pytań i błyskotliwych spostrzeżeń. W tym przypadku mamy do czynienia z zupełnym niezrozumieniem i wręcz odklejeniem, trochę jakby twórca rozprawiał się ze swoimi wyobrażeniami, niż dotykał czegokolwiek prawdziwego. A Hejter? Szkoda gadać. Ale pogadajmy.
Poznajcie Tomka Giemzę - młodego słoika, który stara się przetrwać i studiować w Warszawie (na wydziale PRAWA, halo czy wszystkie mnie słyszą ON STUDIUJE PRAWO). Niestety, zostaje oskarżony o plagiat i w trybie dyscyplinarnym wyrzucony z uczelni po pierwszym roku. Nie pytajcie mnie, w jakiej polskiej rzeczywistości za jedno takie przewinienie zostaje się relegowanym ze studiów - pytajcie Jana Komasy, który przedstawia rzeczywistość, w której polskie szkolnictwo wyższe służy wyższym celom. Tak, czy siak, Giemza aby przetrwać i się “wybić”, musi znaleźć lepsze zatrudnienie. Przypadkiem, w szatni klubu muzycznego, poznaje dyrektorkę jednej z agencji PR i udaje mu się znaleźć pracę na próbę przy nieco niemoralnym zajęciu - uprawianiu szeptanek w sieci. Tutaj kogoś zdyskredytować, tam wręcz zniszczyć, ostatecznie nawet wpłynąć na politykę. Okazuje się, że młodziak jest w socialach bardzo biegły, a dzięki sporej determinacji nawet wyrasta w firmie na wschodzącą gwiazdę.
Co dzieje się dalej w warstwie fabularnej, niech pozostanie już słodką tajemnicą twórców i widzów, bo w zarysach historia jest na tyle niezła, że szkoda byłoby ją marnować poprzez jej całkowite wykładanie na tacy. Jeżeli jednak mogę Wam opisać swoje wrażenia, to byłem pod szczególnym wrażeniem tego, jak bardzo twórcy rozmijają się z czymś co nazywam społeczną wrażliwością. Hejter to bardzo, ale to bardzo polityczny film. Nie ukrywa tego, ba, stara się pozować na coś w rodzaju diagnozy społecznej. Tymczasem sprowadza wiele kwestii do tego, że biedni są biedni i zazdroszczą bogatym. Ogłady, znajomości, doświadczeń. Nawet błyskotliwy, obiecujący główny bohater, nie ma startu do swojej rówieśniczki z bogatego domu, pomimo tego, że podejmuje on zasadniczo same dobre wybory, ciężko pracuje i jest bardzo bystry.
Co strasznie mnie boli to fakt, że Jan Komasa stara się przyjąć pozycję dobrotliwego wujka, który klasę niższą jak najbardziej rozumie, wręcz stara się delikatnie karcić liberalne elity. Niestety nie czuć w tym autentyczności, a całość wciąż zamknięta w dyskursie liberalnych, transformacyjnych elit, który odbywa się w obraźliwym, paternalistycznym tonie. Niewiele tutaj autentycznej refleksji. Niewiele zrozumienia dla słusznego gniewu na niesprawiedliwość. Czuć to w szczególności po rozłożeniu akcentów, bo Giemza powinien być tutaj bohaterem tragicznym, podobnie jak Arthur w Jokerze. Właśnie rodzinka Krasuckich to zupełne dupki, nadęte, uprzywilejowane, przekonane o swojej wspaniałości kreatury, a ostatecznie jakakolwiek ich krytyka sprowadza do delikatnego łajania. Tam gdzie Todd Phillips łamał dotychczasową neoliberalną narrację, tam Jan Komasa jedynie delikatnie ją koryguje. Brakuje zrozumienia, więc nie dziwi, że reżyser ostatecznie ogranicza się do tego, że nieładnie z ich strony, że patrzą na maluczkich z góry. W ogóle nie zadanie pytania jaką oni mają legitymację do tego, aby w hierarchii społecznej zajmowali tak kosmicznie odległą pozycję, w stosunku do szarego studenciaka, który ma chęci, jest pracowity i niegłupi, a gnije w warunkach przypominających cele w południowoamerykańskich więzieniach. Swoją drogą to wyobrażenie na temat życia w akademiku to również bardzo brudna fantazja reżysera, tworzącego imaginację wręcz z filmów dark sci-fi – nie chcę bawić się w psychologa, ale zalatuje mi to fetyszyzacją klasizmu.
Można się tak pięknie pastwić nad Hejterem, że aż mi się nie chce przerywać. Osobiście nazwałem ten film kinematograficznym odpowiednikiem Platformy Obywatelskiej, a moja dziewczyna z kolei stwierdziła, że na jego podstawie powstanie 2-godzinny monodram Krystyny Jandy – wydaje mi się, że obydwa stwierdzenia są prawdziwe. Nie oznacza to jednak, że film pozbawiony jest jakichkolwiek zalet. Maciej Musiałowski, odtwórca głównej roli, radzi sobie znakomicie. Z technicznego punktu widzenia film również jest całkiem niezły - na wielu płaszczyznach, od muzyki, przez montaż po zdjęcia. Tym bardziej boli, że ten wyśmienity warsztat się marnuje. Końcówka też jest niezła, bo dostajemy długą, naprawdę pełną napięcia scenę “akcji”. Jedną z lepszych tego typu w filmach o relatywnie niewielkim budżecie.
Z jednej strony objechałem brutalnie tego nieszczęsnego Hejtera (o ironio!), a z drugiej podczas pisania tej recenzji trudno mi było nie zorientować się, że w sumie to seans dostarczył mi całkiem sporo radości. Może nie była to rozrywka i refleksja na jakiej zależało Janowi Komasie, niemniej film ogląda się bez bólu. Dodatkowo bijąca z niego ciasnota światopoglądowa, prawdopodobnie pochodna oczekiwań grupy dla której tworzony był Hejter, potrafi otworzyć na swój sposób oczy. Jeżeli więc jesteście ciekawi jak elity złożone z beneficjentów transformacji i ich dziatek wyobrażają sobie pokolenie millenialsów i zetek, to śmiało sięgajcie po to dzieło. Otworzą Wam się oczy na to, jak innych oczy są zamknięte. “Dzięki” koronawirusowi dostępny jest już w jednym z polskich serwisów VOD.