Na pierwszy rzut oka Iratus: Lord of the Dead wygląda jak Darkest Dungeon. Może oprawa graficzna jest niekiedy bardziej kolorowa, ale ewidentnie widać, że autorzy recenzowanej produkcji ze studia Unfrozen wzorowali się na twórczości Red Hook Studios. Osobiście nie mam z tym żadnego problemu, bo jak zżynać, to od najlepszych, a poza tym Iratus: Lord of the Dead dodaje od siebie całkiem sporo rozwiązań w mechanice zabawy, których próżno szukać u konkurencji.
Zgodnie z tym, co sugeruje nazwa, głównym bohaterem jest nekromanta Iratus, Władca Śmierci, a tak naprawdę również życia, bowiem po każdej rozegranej bitwie na nasze konto wpadają szczątki poległych wrogów, dzięki którym możemy stworzyć nowych podopiecznych i następnie wysłać ich do boju. Brzmi jak nietypowy system craftingu? W istocie tak właśnie jest. Początkowo otrzymujemy wyłącznie dostęp do pospolitych materiałów, ale z czasem możemy wykorzystać rzadsze części, co pozwala nam na wykreowanie potężniejszych sojuszników.
Iratus: Lord of the Dead zdecydowanie nie jest grą, w którą gra się dla fabuły. Ot, wielki pan i władca powrócił, a teraz planuje zemstę na tych, którzy niegdyś zaleźli mu za skórę. Więziony przez tysiące lat odzyskał wolność i zrobi wszystko, by zyskać panowanie nad światem dopóty, dopóki cokolwiek jeszcze z niego zostało. Początkowy film daje mimo wszystko nadzieję, że historia będzie odgrywać tu istotną rolę, po czasie jednak trudno sobie przypomnieć, o co chodziło w intrze, bo skupiamy się na tym, co w Iratus: Lord of the Dead jest najważniejsze. Czyli walce, levelowaniu, odblokowywaniu nowych zdolności, pozyskiwaniu łupów, itd.
Podobnie, jak Darkest Dungeon, Iratus: Lord of the Dead jest dwuwymiarowym erpegiem z turowym systemem walki oraz elementami roguelike’a. Tak jak gra Red Hook Studios charakteryzuje się naprawdę wysokim poziomem trudności. Owszem, można grać na „easy”, ale to trochę lizanie cukierka przez papierek – kompletnie nie odczujemy tego, co przygotowali dla nas twórcy. Bohaterowie muszą ginąć regularnie, a my musimy pamiętać o tym, by pomiędzy misjami wysłać ich do „sanatorium”, tym samym nie doprowadzając do zgonu najlepszych postaci z naszego zespołu.
Skoro już o tym mowa, to warto dodać, że w Iratus: Lord of the Dead odwiedzamy nie tylko lochy, które plądrujemy, by pozyskiwać różnego rodzaju elementy wyposażenia i walczyć z przeciwnikami, ale także cmentarz. To właśnie tam, o dziwo, możemy zapewnić opiekę swoim podopiecznym oraz dostęp do przywilejów, z których może skorzystać sam Iratus. Do dyspozycji oddano na przykład bibliotekę zapewniającą naszemu bohaterowi więcej punktów doświadczenia, posąg (przywracanie many) czy też siedzibę gniewu, dzięki której każdy poddany zapewnia Iratusowi 20 punktów gniewu na początku bitwy. Najważniejsza jest kostnica, bo to właśnie w niej przywracamy punkty życia swoim jednostkom.
Rozbudowa cmentarza w Iratus: Lord of the Dead odbywa się przy wykorzystaniu złota, które otrzymujemy za walkę z przeciwnikami. Chcąc jednak coś zbudować lub ulepszyć nie wystarczy dysponować odpowiednim zasobem gotówki, bo trzeba również poświęcić którąś ze swoich postaci. Początkowo w naszych szeregach znajdziemy wyłącznie szkielety, zombie, mrocznego rycerza, zjawę, upiora czy oblubienicę Iratusa, ale jeśli spełnimy określone warunki (pokonamy bossów, zbierzemy odpowiednią liczbę kości lub awansujemy Iratusa na wskazany poziom doświadczenia), to dołączą do nich mumie, golemy, wampiry i nie tylko. Wszystko to sprawia, że rozgrywka wciąga – ciągle jest tutaj coś do zrobienia.
Co istotne, Iratus bierze czynny udział w walkach, dlatego też istotne znaczenie dla powodzenia misji ma regularne awansowanie go na coraz wyższe levele, odblokowywanie nowych talentów, korzystanie z całkiem przydatnego systemu alchemii, i tak dalej. Nie możemy jednak zapominać o rozwoju jednostek, bo w trakcie zabawy pozyskujemy nie tylko nowe, coraz potężniejsze zdolności, ale także ulepszamy statystyki naszych postaci. Mimo wszystko nie warto się do nich przywiązywać, bo jak już wspomniałem, Iratus: Lord of the Dead to cholernie trudna gra. Śmierć naszych jednostek to nieodłączna część rozgrywki.
Iratus: Lord of the Dead z boku wygląda na bardzo monotonną, wręcz nudną grę. Jeśli zaglądałbym komuś przez ramię wiedząc, że gra w dzieło studia Unfrozen, to w zdecydowanej większości przypadków zobaczyłbym dwie czteroosobowe drużyny, które stoją naprzeciwko siebie i nic nie robią. Czasem pojawiłaby się jakaś efektowna animacja, rzadziej zobaczyłbym wspomniany już cmentarz, ekran craftingu czy też system tworzenia nowych jednostek. To jednak tylko pozory, bo w Iratus: Lord of the Dead dzieje się naprawdę wiele. Tyle tylko, że walka jest taktyczna, więc sporo czasu spędzamy na tym, by opracować jak najlepszą strategię. Czy zadawać obrażenia fizyczne, czy też używać zdolności, a może doprowadzić wrogów do szaleństwa? Opcji jest naprawdę sporo, więc bez problemu dostosujemy styl gry do własnych preferencji. Trzeba natomiast pamiętać, że korzystanie z przypadkowych zdolności ma rację bytu jedynie na najniższym poziomie trudności – na wyższych to proszenie się o szybką śmierć.
Ciężko powiedzieć, że grafika w Iratus: Lord of the Dead jest oszałamiająca. Nie jest – ale to bardzo klimatyczna gra. Szczególnie podoba mi się to, jak zaprojektowano poszczególnych bohaterów. W tym przypadku zdecydowanie ktoś poszedł na jakość, a nie ilość, bo widać, że każdej z postaci poświęcono mnóstwo pracy. Tutaj nawet zwykły zombiak prezentuje się rewelacyjnie, nie wspominając już o rycerzach czy bardziej zaawansowanych jednostkach. Świetnie wypada również interfejs. Aż chciałoby się w to zagrać na ekranie dotykowym. Autorzy planują wersje konsolowe, ale kto wie, być może z czasem Iratus: Lord of the Dead zadebiutuje na tabletach?
Kiedy zacząłem pisać podsumowanie tej recenzji (które usunąłem) stwierdziłem, że Iratus: Lord of the Dead nie jest grą dla wszystkich. Potem jednak doszedłem do wniosku, że to nieprawda. Dzięki kilku poziomom trudności do wyboru każdy może spróbować swoich sił – zarówno weterani Darkest Dungeon, jak i ci, którzy liczą na bezstresową kampanię. Problem jednak w tym, że recenzowany tytuł ewidentnie zaprojektowano pod kątem pierwszej z wyżej wymienionych grup. Grając na „easy” można się śmiertelnie wynudzić, bo gra przechodzi się sama i nie stanowi żadnego wyzwania. A tutaj chodzi przecież o to, by spocić się przed komputerem, by czuć, że ostatkiem sił pokonaliśmy wrogów, że idziemy do przodu tylko dlatego, bo nasza taktyka była lepsza niż strategia wroga. Jeśli więc lubicie naprawdę wymagające produkcje, to Iratus: Lord of the Dead jest dla was.
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!