Ile jest warta godzina rozrywki?
Przeciętny bilet do kina kosztuje w Polsce około 8,5 euro. Oznacza to, że w cenie gry “triple-A”, możemy sobie pozwolić na jakieś siedem wyjść do kina, co daje w przybliżeniu czternaście godzin rozrywki. Wychodzi na to, że gry są tańsze od filmów oglądanych na srebrnym ekranie. I to sporo, bo do tego weźmy jeszcze pod uwagę fakt, że konsolową produkcję możemy odsprzedać, a te z cyfrowej dystrybucji zazwyczaj kupujemy w solidnych przecenach. Przeciętna gra oferuje nam kilkadziesiąt godzin rozrywki (i to z górnych pułapów “kilkudziesięciu”), a do tego zazwyczaj oferuje bardziej bądź mniej rozbudowany tryb dla wielu graczy. Gry wideo to jedna z najtańszych rozrywek, jakie są w ogóle dostępne. Lepsze “value” ma chyba tylko wykupienie abonamentu do Netfliksa i przeliczenie sobie ceny za pakiet do liczby godzin wypuszczanych co miesiąc nowych seriali i programów. Chociaż gdybyśmy przeliczyli liczbę godzin oferowanych w ramach “darmowych” gierek z PlayStation Plus czy Games with Gold, pewnie znowu osiągnęlibyśmy równowagę, albo gierki znowu okazałyby się tańsze. Gry są super tanie. Jest ich mnóstwo. A jednocześnie mam wrażenie, że to granie coraz bardziej się rozmywa.

Wiecie co nas gubi? Błędne wytłukiwanie telewizorogodzin, które tak na dobrą sprawę niekoniecznie wiele wnosi do doświadczenia z daną produkcją, które wyniesiemy z zabawy, a które w ogromnej części składa się z zapychaczy. Przebiegnij mapę wzdłuż i wszerz, żeby odblokować nowe rękawice. Wykonaj szesnastą identyczną misję, żeby od kolejnego NPCa usłyszeć, że uratowałeś jego plony. Odblokuj portret. Odblokuj osiągnięcie. Spójrz na komunikat, kiedy gra Ci gratuluje, że udało Ci się zebrać wszzystkie dziesięć tysięcy piórek, ustrzelić dwieście sztuk gołębi. Przecież to zwyczajny absurd. To nie ma nic wspólnego z rozrywką, bliżej temu pracy na taśmie w fabryce.
Problem sięga daleko wstecz, prawdopodobnie częściowo sami, jako dziennikarze piszący o grach komputerowych, przyłożyliśmy do niego rękę. Odnoszę wrażenie, że niepotrzebnie poruszaliśmy w recenzjach kwestię długości gry, ilości trybów i możliwości wielokrotnego ich przechodzenia. Sam nie jestem święty, w niedawno pisanej recenzji The Last of Us: Part II wspomniałem o tym, że do pełni szczęścia brakuje mi chociażby prostego trybu dla wielu graczy. Tak jakby dwadzieścia pięć godzin niesamowicie dopracowanej, fantastycznej historii to było za mało jak za produkt, za który płaci się dwieście pięćdziesiąt godzin (10 złotych czyli 2,2 euro za każdą godzinę tego arcydzieła).
