Kiedy kilkadziesiąt godzin to wciąż za mało
Twórcy gier żeby spełniać nasze chore oczekiwania dotyczące długości gier zaczęli stosować rozmaite sztuczki. Najpierw do gier, które kiedyś obyłyby się bez tryby dla wielu graczy, zaczęto go nieco na siłę wciskać (kazus serii Mass Effect). Później doszły rozmaite tryby New Game Plus, podwyższające poziom trudności, ale pozwalające zachować dotychczasowe ulepszenia. Czyli dające powód, żeby przejść dany tytuł jeszcze raz. Wreszcie doszliśmy do mody na otwarte światy, która jest ostateczną formą próby zadowolenia klienta, który wymaga coraz więcej grogodzin, bez windowania ceny produktu. Tylko nielicznym deweloperom udaje się tak naprawdę odnaleźć w tej formule. W większości przypadków dostaliśmy drinka z taką samą ilością alkoholu, podaną w większej szklance, reklamowanego hasłem “teraz dwa razy większy drink w tej samej cenie!”.
Otwarte światy w zdecydowanej mierze wypełniane są generycznymi misjami, znajdźkami, których zaprojektowanie zajmuje deweloperom bardzo niewiele czasu, w stosunku do tego ile by musieli go poświęcić na stworzenie “gry właściwej”, a do tego dochodzą jeszcze bezsensowne segmenty podróży między punktem A, a punktem B. O ile czasami takie wstawki mają sens, zarówno w grach, jak i w filmach czy nawet książkach, kiedy to podróż jest istotnym elementem opowieści, tak prezentacja samej podróży powinna stanowić raczej wyjątek od reguły, niż być regułą. W niektórych produkcjach sami deweloperzy zorientowali się w tym i dodali lepsze bądź gorsze systemy szybkiej podróży, co niestety zasadniczo nie zmienia postaci rzeczy. Bo odblokowywane one są dopiero po tym, jak już do danej lokacji się dostaniemy

Otwarte światy są po prostu trudne. Diabelnie trudno uniknąć w nich nudy. Udaje się to tylko wyjątkowym deweloperom, którzy poświęcą ogrom czasu i liczą na to, że ich produkcja sprzeda się naprawdę nieziemsko. Na palcach jednej ręki można policzyć takie tytuły. Niestety, mamy też całą rzeszę deweloperów, którzy wypychają sztucznie napompowane produkcje, chcą zaspokoić niezaspokojonych graczy, pragnących chyba, aby za sześćdziesiąt euro mogli zagwarantować sobie zajęcie na pół roku. W ten sposób gubimy deweloperów, którzy lepiej by wyszli na tym, gdyby zdecydowali się stworzyć porządną kilkunastogodzinną “skondensowaną” przygodę, zamiast rozmieniać się na drobne.
Szkoda zasobów na to, żeby każdy próbował odtworzyć świat na miarę Wiedźmina, skoro i tak większość graczy będzie tylko skakać od jednej misji głównej do drugiej. Dajcie sobie spokój z otwartymi światami, ze znajdźkami, tuzinem różnych trybów, z replayability. Chcę zagrać raz, a porządnie. A my gracze, przestańmy się licytować w komentarzach, kto spędził ile czasu w danej produkcji, a zacznijmy się pytać ile produkcji przechodzimy w ciągu roku.