Południe Stanów Zjednoczonych, dyskryminacja rasowa, inne wymiary, magia, tajne bractwa i sporo naprawdę obrzydliwych efektów specjalnych.
Południe Stanów Zjednoczonych, dyskryminacja rasowa, inne wymiary, magia, tajne bractwa i sporo naprawdę obrzydliwych efektów specjalnych.
Przez moment wydawało mi się, że umieszczenie w tytule nowego serialu HBO nazwiska H.P. Lovercrafta, kultowego prekursora gatunków weird fiction i fantasy czy fantastyki naukowej, było lekkim nadużyciem. Owszem, akcja skupiała się na rozmaitych dziwach, było sporo magii, zaklęć, symboli i ksiąg, ale nie czułem za bardzo tej mieszanki niesamowitości i grozy, która jest tak charakterystyczna dla amerykańskiego pisarza. Na szczęście po paru odcinkach serial się rozkręca, a my dostajemy przedziwną, ale zadziwiająco strawną mieszankę dramatu, horroru i fantastyki.
Serial zaczyna się stosunkowo niewinnie. Atticus Freeman w latach 50tych ubiegłego wieku udaje się poza granice dobrze sobie znanego Chicago do Massachusetts na wschodnim wybrzeżu, aby odnaleźć swojego ojca, o którego chce zadbać, mimo niełatwego stylu wychowania jaki prezentował senior roku Freemanów.. Dołączają do niego wujek, który zajmuje się pisaniem przewodnika dla podróżujących czarnoskórych Amerykanów (kto oglądał Green Book, ten wie z jakimi problemami się borykała ta grupa społeczna), oraz swoją znajomą Leti.
Początkowo największym problem tej trójki będą realia rasistowskiego systemu, którego nieodłącznym elementem jest uprzedzona policja, zwłaszcza ta na prowincji. Nie trzeba jednak długo czekać, żeby pojawiły się potwory, magowie, duchy i inne cuda wianki. Szybko okazuje się, że Atticus i jego rodzina jest powiązana z inną, jeszcze bardziej zakręconą familią. Od tego momentu jak to się mówi, dzieją się rzeczy niestworzone. Z czasem Lovecraft Country zaczyna czerpać z najlepszych tradycji twórczości H.P. Lovecrafta, kina nowej przygody i weird fiction, a nawet lekkiego pulpu. Są odcinki żywo inspirowane serią Indiana Jonesie, inny nawiązuje do najlepszych tradycji Watchmenów, nie brakuje nawet lekkiej wschodniej nuty, kiedy akcja przenosi się na chwilę do targanej wojną domową Korei. Wszystko połączone wspólnym mianownikiem dziwacznych mitów, zagadek do rozwiązania i tajemnicy.
Trochę ironicznym jest fakt, że Kraina Lovecrafta tak dużo miejsca poświęca kwestiom dyskryminacji rasowej, równouprawnienia kobiet, a nawet trudnościom z jakimi zmagają się mniejszości seksualne. Krótko mówiąc, twórcy z dużą dozą wrażliwości podchodzą do wszystkich mniejszości zmagających się z trudnościami związanymi z rozmaitymi uprzedzeniami. Dlaczego piszę o ironii? Cóż, nie da się ukryć, że tytułowy H.P. Lovecraft był zagorzałym rasistą, ksenofobem i autorytarystą, który uważał kulturę anglosaską za jedynie wartościową, a do imigrantów i przedstawicieli innych klas społecznych odnosił się raczej z pogardą (co zdaje się wynikało w dużej mierze z wychowania, co jednak nie zmienia zasadniczo postaci rzeczy).
Piętą Achillesową serialu nie jest jednak skupienie na kwestiach światopoglądowych, które w moim przekonaniu są tutaj wplecione w sposób naturalny, a nie jak to ma często miejsce np. w produkcjach Netflixa, nieco na siłę (poza końcówką, która jest moim zdaniem absolutnie przegięta). Problemem jest naprawdę kiepskie aktorstwo odtwórców znakomitej części eksponowanych ról. Jonathan Majors jako Atticus Freeman nie ma żadnej, absolutnie żadnej charyzmy, jest postacią rozdygotaną i niespójną, wręcz irytującą. Aunjanue Ellis czyli Hippolyta Freeman - genialna ale niedoceniana ciotka, kiedy doczekała się swojego odcinka, to ewidentnie spadło to na nią samą jak grom z jasnego nieba - po prostu nie podołała. Identycznie wykańczani są inni aktorzy: Michael Kenneth William czy Wunmi Mosaku. Najlepiej radzi sobie Jurnee Smollett, która z niedoskonałej scenariuszowo Letitii Lewis robi prawdziwą gwiazdę. Przeciętne pisarstwo i przeciętne dialogi plus słabe aktorstwo równa się mała katastrofa. Na szczęście z czasem przestajemy zwracać na to uwagę - dzieje się za dużo, zbyt dziwnie i zbyt widowiskowo.
Warsztat aktorski naprawdę ciąży serialowi, ale wciąż oglądało mi się go bardzo przyjemnie. No, może poza końcówką, która była niestrawna i mocno mnie rozczarowała. Początek był nieco ociężały, jednak jeżeli przypadnie Wam do gustu konwencja pomieszania dramatu rodzinno/rasowego z weird fiction i magią w tle, to Kraina Lovecrafta jest jednym z ciekawszych seriali 2020 roku. Scenarzyści nie nakładali na siebie żadnych ograniczeń, co zresztą widać, a niezłe efekty specjalne potrafią przydać tej produkcji uroku, a momentami także elementów grozy. Nie jest to arcydzieło, ale było miło poznać.