Wydaje mi się, że mamy mocnego kandydata do tytułu najprzyjemniejszego zaskoczenia roku i solidnego pretendenta do niezliczonej liczby Oskarów.
Wydaje mi się, że mamy mocnego kandydata do tytułu najprzyjemniejszego zaskoczenia roku i solidnego pretendenta do niezliczonej liczby Oskarów.
Mam wrażenie, że ostatnio perspektywy prezentowane w kinie, zaczynają się wreszcie nieco poszerzać. Przez całe dekady byliśmy przyzwyczajeni do jednego, uniwersalnego języka srebrnego ekranu. W tym sensie kino było całkiem egalitarne, bo tego języka, wykładanego zwykle w szkołach filmowych, ale również kształtowanego przez zapotrzebowanie i gusta widowni, mógł nauczyć się każdy. I to tylko tak jakoś wyszło (zupełnym przypadkiem), że tego języka uczyli się głównie biali mężczyźni. Tak działa wolny rynek i wolna kultura moi mili państwo.
Z czasem jednak w tej monolitycznej bryle zaczęły pojawiać się pęknięcia. Raz wychodziło to widzom na złe (fatalne Wonder Woman 1984), innym razem na dobre. Dostaliśmy więc na przykład doskonałe dzieła Jordana Peele’a, który potrafi w sposób wdzięczny i nienachalny do swoich filmów wpleść perspektywę osób czarnoskórych i zrobić z rasizmu coś więcej, niż tylko wyrzut sumienia białego człowieka (np. w Uciekaj!). Zauważone zostały także doskonałe reżyserki jak Greta Gerwig, która dzięki Ladybird i swojej wersji Małych Kobietek otworzyła gatunek “coming of age” dla płci pięknej. Teraz z kolei przyszła pora na kolejną debiutantkę, to jest Emerald Fennell, która swoim pierwszym filmem przyćmiewa chyba wszystkie koleżanki reżyserki i jest na prostej drodze do błyskotliwej kariery. Co tu tużo mówić, Promising Young Woman jest genialne.
Zacznijmy od genezy tytułu, która nawiązuje do znanej sprawy medialnej. Pamiętacie sprawę Brocka Turnera? 19-letni student w 2015 roku zgwałcił 22-letnią studentkę na terenie kampusu Uniwersytetu Stanford w Stanach Zjednoczonych, po czym został skazany na sześć miesięcy więzienia, z czego odsiedział jedynie połowę wyroku. W uzasadnieniu sędzia stwierdził między innymi, że oskarżonego należy potraktować łagodniej, gdyż “jest to obiecujący młody mężczyzna” (ang. “promising young man”). Wyrok wzbudził wielkie kontrowersje, wybuchły protesty, a sędzia został wreszcie, dwa lata po wydaniu orzeczenia, odwołany z urzędu. Dlaczego kontekst jest ważny w tym wypadku? Otóż zarys fabuły Promising Young Woman prezentuje się następująco: Cassandra, dosyć młoda i bardzo atrakcyjna kobieta regularnie udaje w klubach i barach pijaną i podatną, żeby sprowokować rozmaitych “pozornie przyzwoitych” mężczyzn do wykorzystania jej seksualnie. W kluczowym momencie oczywiście magicznie trzeźwieje i konfrontuje niedoszłych gwałcicieli z ich własną naturą. Dlaczego to robi? W akcie zemsty za koleżankę, która na studiach została zgwałcona, a sprawa została zamieciona pod dywan.
Jeżeli wydaje Wam się, że po przeczytaniu powyższego opisu wiecie już wszystko o Promising Young Woman, to pozbądźcie się złudzeń. Nie wiecie niczego, bo film zaskakuje widza wielokrotnie. Po raz pierwszy od dobrych kilku miesięcy podczas seansu ani razu nie zdarzyło mi się zgadnąć, co wydarzy się za kilkanaście czy kilkadziesiąt minut. Kiedy już wydawało mi się, że rozgryzłem to, co Emerald Fennell stara się przekazać, scenarzystka i reżyserka w jednym robiła solidnego fikoła, po którym zostawałem z rozdziawionymi ustami i z ogromną chęcią na to, żeby przekonać się co będzie dalej.
Przede wszystkim co jednak mnie zafascynowało, to brak pruderii i czysta… bezczelność w przekazywaniu brudnej prawdy. Widać wyraźnie, że płeć piękna ma dość owijania w bawełnę. Dość udawania, że gwizdy budowlańców czy łapanie za tyłek w klubie można przekuć w komplement. Dość stawiania w pozycji przedmiotowej, a nie podmiotowej. Dość umniejszania i stawiania na miejsce przez rodzinę czy szefostwo. Szczerze mówiąc po seansie byłem w lekkim szoku, bo chociaż wiedziałem że amerykańska rzeczywistość jest dla kobiet jeszcze bardziej brutalna niż ta Polska, to nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak oczywista i jak silna jest subtelna presja ku temu, żeby “baba znała swoje miejsce”. Wciąż tak jest. Kobiety mają dość i są wkurzone. Widzieliśmy to też na naszych ulicach w październiku, zobaczymy pewnie jeszcze nieraz. I słusznie.
Wypada jeszcze poświęcić osobny akapit Carey Mulligan (znanej np. ze świetnego Drive), odtwórczyni głównej roli, która odwaliła kawał fantastycznej roboty. Jest to bez wątpienia najlepsza rola w jej karierze. Do zagrania miała cały przekrój nastrojów i emocji, od złości przez determinację po smutek i rozbawienie, a w każdej odsłonie spełniła się znakomicie. Resztę aktorów również należy ocenić przyzwoicie, chociaż film nie poświęca przesadnie dużo czasu innym postaciom niż Cassandra. Liczy się perspektywa kobiecego awatara zemsty i nie ma w tym nic złego, bo prezentuje on punkt widzenia pomijany przez dekady, o ile nie stulecia.
Promising Young Woman spadł na mnie jak grom z jasnego nieba. Film zadebiutował w amerykańskich kinach w ostatnich dniach 2020 roku, prawdopodobnie po to, aby załapać się na tegoroczne rozdanie nagród Amerykańskiej Akademii Filmowej. W Polsce obraz zadebiutuje na początku marca, chociaż zobaczycie go już na wybranych pokazach przedpremierowych. Jeżeli w Waszej okolicy go grają, to idźcie koniecznie. Po tak długiej przerwie jaką mieliśmy od oglądania filmów w kinach, wszystkim nam należy się coś odrobina wyśmienitości. Nie oszczędzajcie na popcornie i napojach, wybierzcie sobie ulubione miejsce i marsz na sale bo warto!
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!