Ulga - to uczucie towarzyszyło mi w momencie, gdy ujrzałem napisy końcowe Chornobyl Liquidators, zadając sobie jednocześnie pytanie, jak można było zaprzepaścić tak świetny pomysł na grę.
Kiedyś to było
Ponad dwadzieścia lat temu, a nawet jeszcze wcześniej (i również potem trochę później) na sklepowych półkach pojawiały się gry w wielkich boxach, których ceny dla wielu były niestety zaporowe. W kioskach natomiast, na tekturowych podkładkach, można było znaleźć znacznie tańsze, ale zarazem oczywiście niegrzeszące jakością produkcje. Wspominam o tym dlatego, że gdyby Chornobyl Liquidators ukazał się w tamtych czasach z pewnością nie musielibyśmy głębiej sięgać do portfela.
O co tu chodzi?
Chornobyl Liquidators to gra z perspektywy pierwszej osoby, której akcja rozgrywa się w 1986 roku, niedługo po tym, jak doszło do eksplozji i zniszczenia reaktora numer cztery Elektrowni Jądrowej w Czarnobylu. Śledzimy tu losy likwidatorów, których zadaniem jest uporanie się ze skutkami największej katastrofy nuklearnej w dziejach ludzkości. Byli to zwykli ludzie, o czym mogliśmy się już przekonać, czytając zapiski z tamtego okresu czy też oglądając różnego rodzaju materiały wideo. Teraz natomiast ich historie, poniekąd, poznamy także za sprawą produkcji opracowanej przez studio Live Motion Games. Pierwotnie jej wydaniem miała zająć się firma 505 Games, która w zeszłym roku wycofała się z projektu (nic dziwnego, o czym przekonacie się za chwilę). Ostatecznie tytuł zadebiutował dzięki Frozen Way.
Początek nie zwiastuje katastrofy
Swoją przygodę z Chornobyl Liquidators rozpoczynamy od akcji ratunkowej, podczas której zajmujemy się gaszeniem pożaru. Twórcy ewidentnie przywiązali wagę do szczegółów, w efekcie czego musimy najpierw podłączyć wąż strażacki do hydrantu, zająć się znajdującym się nieopodal ogniem, a dopiero potem przejść dalej, uprzednio odłączając wąż strażacki od hydrantu, by móc dostać się do kolejnych, płonących miejsc. Chwilę później całość zmienia się w platformówkę FPP, a my biegniemy po dachu i skaczemy po kolejnych obiektach otoczenia, szukając wejścia do budynku. Już na tym etapie towarzyszy nam możliwość przenikania przez tekstury. Niedługo później natomiast zauważamy, że platformy są zbyt daleko od siebie, ale co z tego, skoro nasz dzielny wojak nawet jeśli na chwilę zawiśnie w powietrzu, to i tak ostatecznie chwyci się znacznie oddalonej od niego krawędzi.
Chornobyl Liquidators mogłoby być naprawdę ciekawą i nawet budżetową grą, gdyby autorzy zaserwowali nam różnorodną rozgrywkę. Likwidatorzy zajmowali się wieloma ciekawymi zadaniami, lecz tutaj ograniczono się do niezbędnego minimum. Będziemy więc gasić pożary, dezynfekować i odkażać powierzchnie, aktywować różnego rodzaju mechanizmy, wykradać dane, usuwać pliki z komputera (którego obsługa jest zwyczajnie nieintuicyjna) i - o ile mnie pamięć nie myli - w zasadzie tyle. Aha, jeszcze do tego dochodzą rozmowy z mieszkańcami, których spróbujemy nakłonić do ewakuacji. Nie zabraknie ponadto zadania, podczas którego za pomocą łopaty będziemy usuwać radioaktywny grafit z dachu energobloku.
Budżetowość na każdym kroku
Nie ma więc tego zbyt wiele, przez co gra jest zwyczajnie nudna, choć autorzy starają się urozmaicić gameplay. Niektóre z misji będą wymagały od nas działania w ukryciu. Tak, tak - ktoś wpadł na pomysł, by w Chornobyl Liquidators pojawiły się także elementy skradankowe. O tym, czy wrogowie nas widzą informowaniu jesteśmy za pomocą specjalnej ikonki umieszczanej w lewym dolnym rogu ekranu. Gdy zostanie ona całkowicie wypełniona, zostaniemy zauważeni i będziemy musieli rozpocząć zabawę od ostatniego zapisanego stanu rozgrywki. Możemy jednak ten - zapewne napisany na kolanie - skrypt oszukać w bardzo prosty sposób, przebiegając sprintem obok strażnika tak szybko, że ikonka po prostu nie zdąży się wypełnić, co - rzecz jasna - prowadzi do kuriozalnych sytuacji. Strażnik owszem, widzi nas, ale nie reaguje. To nie jest jednak wielki problem, ale sposób na ułatwienie sobie zadania i przyspieszenie rozgrywki. Kłopoty są gdzie indziej…
Błędy, błędy, błędy
Chornobyl Liquidators wielokrotnie wystawiał moje nerwy na próbę, zwłaszcza w środkowej części kampanii, która - mam wrażenie - ciągnęła się w nieskończoność. Przebiegając czy też teleportując się (zgodnie z zamysłem twórców, żeby nie było) do pogrążonych w mroku placówek niejednokrotnie zmagałem się ze… znikającymi znacznikami misji. Musiałem więc albo cofać się do poprzednich sejwów, albo wykonywać niektóre zadania kilkukrotnie, by wiedzieć, co robić dalej. Zasadniczo z tym wskazywaniem kolejnych celów gra ma ogromny problem. Przykładowo - musimy w jednym miejscu sprawdzić poziom napromieniowania. Wystarczy wyciągnąć odpowiednie urządzenie, a gra od razu przejdzie do następnego etapu. Innym razem będzie musiała się z kolei dłużej namyślić, więc po włamaniu do komputera i usunięciu danych stoimy przy tym pececie, nie wiedząc, co dalej. Albo i wiedząc, bo gdzie indziej po prostu skrypt się nie wczytuje…
Mało?
W pewnym momencie, lawirując między lokacjami i wczytując to jeden, to drugi zapisany stan rozgrywki, by wreszcie przejść dalej, znalazłem dokument z kodem do drzwi. Tyle tylko, że gdy zdecydowałem się wrócić o parę kroków wstecz, wchodząc do pokoju, papierka z zapisanym ciągiem cyfr po prostu nie było. Zniknął, a ja nie zapisałem kodu. Na szczęście udało mi się uratować sytuację, znajdując ten sam fragment Chornobyl Liquidators na YouTube. Ale przecież nie o to, chodzi, prawda?
GramTV przedstawia:
Kiedy więc zaczęły pojawiać się kolejne nieinwazyjne problemy, zwyczajnie uśmiechałem się pod nosem. W pewnym momencie przebiegłem obok strażnika tak, by ten mnie nie wykrył (choć zauważył na pewno), dotarłem do punktu docelowego i nagle ów jegomość mnie zaczepił. Był to, jak się okazało, element kampanii fabularnej, bo porozmawialiśmy sobie chwilę, choć jego sylwetka to pojawiała się, to znikała z kadru. I to porozmawialiśmy dłużej, niż przewidzieli to twórcy, gdyż ten sam dialog wczytał się… dwukrotnie. Paradoksalnie ten NPC był najbardziej zaanimowany ze wszystkich, bo zamiast iść, to ślizgał się po chodniku. Taki trochę jakby moonwalk, ale jednak nie w tę stronę. Inni z kolei po prostu stali. Jak kukły w pamiętnym (choć wolałbym o nim zapomnieć) Kursku, innej polskiej, również budżetowej i kiepskiej grze.
Chornobyl Liquidators zawiera elementy survivalu
Nie możemy biegać po Zonie ot tak. Musimy regularnie monitorować poziom energii życiowej bohatera, która spada między innymi wtedy, gdy zostaniemy mocno napromieniowani. Dlatego też trzeba mieć w zapasie apteczki, wodę czy też bandaże, by nie doprowadzić do zgonu kierowanej przez nas postaci. Choć elementy te nie są zrealizowane idealnie, wprowadzają pewnego rodzaju dreszczyk emocji. Szkoda tylko, że gdy liczba punktów zdrowia likwidatora spadnie do zera, na ekranie nie pojawia się żadna informacja. Po prostu wyświetlony zostanie ekran, z którego możemy wybrać opcję “wczytaj grę”, co pozwoli nam załadować jeden z ostatnio zapisanych stanów rozgrywki.
Tak czy inaczej o kampanii w Chornobyl Liquidators można powiedzieć wszystko, ale na pewno nie to, że jest angażująca. Recenzowana produkcja jest najzwyczajniej w świecie nudna. A to stoimy z wężem i czekamy, aż ugasimy pożar, a to sięgamy po zraszacz i wciskamy odpowiedni przycisk tak długo, aż “mgiełka” zniknie. Grze nie pomaga również festiwal fedexowych questów, , więc biegamy tu od znacznika do znacznika (o ile te się wczytają), które nierzadko są od siebie mocno oddalone. Był tu zdecydowanie potencjał na coś ciekawszego, bardziej różnorodnego czy wciągającego.
Chornobyl Liquidators to gra, której problemem są również postacie. Owszem, czytając dialogi i pamiętając historie czy to z filmów, czy książek, które przedstawiały losy prawdziwych likwidatorów czy też innych ofiar katastrofy z 1986 roku, można nieco wczuć się w przedstawione wydarzenia. To znaczy można by było, gdyby niemalże w ogóle niezaanimowane postacie, a także tragiczny voice acting. Pewnie ciężko będzie wam to sobie wyobrazić, ale w Chornobyl Liquidators wszyscy mówią po angielsku z rosyjskim akcentem.
A jak to wygląda?
Pod względem jakości oprawy wizualnej Chornobyl Liquidators również nie wypada najlepiej. Tekstury są ostre, ale brakuje im szczegółów. Sytuację ratuje, zwłaszcza podczas eksplorowania pogrążonych w mroku lokacji czy też wąskich korytarzy, oświetlenie. Kiedy światło za dnia wpada do pokoju, całość także prezentuje się nieźle, choć mimo wszystko autorzy zapomnieli, że mamy 2024 rok.
Chornobyl Liquidators wymaga poprawek także w zakresie optymalizacji. Grę testowałem na komputerze Actiny wyposażonym w procesor AMD Ryzen 9 5900X, kartę graficzną NVIDIA GeForce RTX 3080 10 GB i 16 GB RAM. Nawet na tak dobrym sprzęcie nie mogłem liczyć na stałe 60 klatek na sekundę w rozdzielczości 4K na maksymalnych detalach. Zamiast tego regularnie gra serwowała mi zauważalny spadek płynności animacji, czasem do 40 FPS-ów, czasem do 20, może 25 klatek na sekundę. O jakiejkolwiek stabilności nie mogło być mowy nawet po zmianie ustawień na rozdzielczość 1080p i średnie detale, więc ostatecznie “zjechałem” do najniższych, lecz w tym przypadku również nie było mowy o 60 FPS-ach.
Podsumowanie
Naprawdę nie wiem, komu mógłbym polecić Chornobyl Liquidators. To budżetowa, nafaszerowana błędami i posiadająca wiele nietrafionych rozwiązań produkcja, która w dodatku charakteryzuje się nieprzyjemną dla oka grafiką i kiepską optymalizacją. Jeśli miałbym wskazać jakiekolwiek zalety tytułu, to ewidentnie powiedziałbym, że zaciekawiło mnie samo zakończenie. I nie, nie mam na myśli tego, że w końcu udało mi się przejść Chornobyl Liquidators. Mam na myśli fakt, że przed wyświetlaniem napisów końcowych zaprezentowano pewien zapadający w pamięć fragment doskonale znany wszystkim, którzy kiedykolwiek czytali czy też oglądali coś o katastrofie w Czarnobylu, autorom udało się przedstawić go w ciekawy sposób. Gdyby w takim klimacie zrealizowano inne zadania, to kto wie… A tak, niestety - ocena jest taka, jaką widzicie poniżej. W pełni zasłużona.
3,5
Chornobyl Liquidators - mógł być hit, a jest kit. Nie grajcie w to.
Plusy
ciekawa tematyka
elementy survivalowe
paradoksalnie najlepiej wypadają ostatnie sceny kampanii
niektóre lokacje za sprawą oświetlenia mogą się podobać
Minusy
zwyczajnie nieciekawa rozgrywka
mnóstwo błędów (np. znikające znaczniki misji)
dziwna mechanika skradania, którą łatwo oszukać
kiepska oprawa graficzna
tragiczna optymalizacja
w zasadzie niezaanimowane postacie
dlaczego bohaterowie mówią po angielsku z rosyjskim akcentem?
W gram.pl od 2008 roku, w giereczkowie od 2002. Redaktor, recenzent. Podobno dużo gra w Soulsy, choć sam twierdzi, że to nieprawda. To znaczy gra, ale nie aż tak dużo.
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!