Odrzut, ale nie broni
Tym, co na początku zdecydowanie odrzuciło mnie od Forgive Me Father był zbyt wysoki poziom trudności. Co prawda w dzieciństwie grałem w Dooma, Wolfensteina 3D, Duke Nukem 3D i Quake’a (wiem, że nie są to gry, które powinno instalować się 10-latkowi), czyli dynamiczne FPS-y, dzisiaj nie mam już takiego refleksu, jak kiedyś. Tym bardziej inni gracze, którzy wychowali się na współcześnie wydawanych strzelankach z automatyczną regeneracją zdrowia i gęsto rozsianymi punktami kontrolnymi szybko zauważą, że coś tu jest nie tak. Ale nie, tu wszystko jest w jak najlepszym porządku, bo rodzime studio Byte Barrel faktycznie serwuje nam pierwszoosobowego shootera w starym stylu.
A jakie były strzelanki w latach 90-tych?
Albo gry w ogóle? Trudne. Owszem, ktoś powie że często zmagaliśmy się nie tyle z poziomem wyzwania, ale toporną rozgrywką czy nieprzemyślanym sterowaniem - to prawda. Nie zmienia to jednak faktu, że mimo wszystko i tak trzeba było mieć oczy dookoła głowy, by ginąć jak najrzadziej. Śmierć natomiast powodowała, że należało powtarzać całkiem obszerne (przynajmniej wtedy tak się wydawało, bo po latach okazało się że poziomy nie były aż tak rozległe) fragmenty kampanii. Co z zapisem stanu rozgrywki? Oczywiście był - albo w wyznaczonych miejscach, albo zwyczajnie na końcu danego etapu.
Łatwy jak trudny
Niezaprawionym w boju graczom Forgive Me Father nawet na najniższym stopniu trudności może sprawić kłopoty już na starcie kampanii, co początkowo uznawałem za wadę tudzież przekombinowanie, ale z czasem przekonałem się do tego, że autorzy mieli rację - retro shooter musi być wymagający, to trochę tak jakby w souls-like’u pojawił się easy mode (ale nie wracajmy do tego tematu). W każdym razie jeśli przywykniemy do tego, że Forgive Me Father nie jest samograjem, będziemy bawić się naprawdę dobrze, bo gra najzwyczajniej w świecie potrafi wciągnąć. Dlaczego?
Strzelać, strzelać, strzelać…
Forgive Me Father to FPS, co oznacza, że twórcy powinni skupić się przede wszystkim na przygotowaniu satysfakcjonującego modelu strzelania. I tak jest w istocie, bo eksplorowanie kolejnych lokacji wypełnionych przeciwnikami rodem z opowieści Lovecrafta jest nad wyraz przyjemne. Mnie śmierć z czasem przestała irytować, bo chciałem strzelać, strzelać i strzelać. Co z tego, że często w tym samym miejscu do tych samych wrogów? Taki gatunek, taki styl zabawy - jak już napisałem wcześniej trzeba się do tego przyzwyczaić, bo w Forgive Me Father od początku widać, jaką wizję mieli twórcy. Nietrudno zauważyć również to, że zrealizowali ją w stu procentach.
I zbierać klucze, rzecz jasna
Nawiązaniem do kultowych przedstawicieli gatunku strzelanek z perspektywy pierwszej osoby w Forgive Me Father są również klucze. Pozyskujemy je podczas zwiedzania lokacji, dzięki czemu możemy odblokować dostęp do kolejnych fragmentów danego obszaru. Schemat doskonale znany i lubiany. Osoby, które tęsknią za klasykami ucieszy również to, że w Forgive Me Father mamy specjalne miejsca do zapisywania stanów rozgrywki i odradzamy się przy ostatnio aktywowanym z nich po śmierci. Oczywiście znajdują się w grze lokacje pozbawione save pointów. W takim przypadku zgon oznacza konieczność rozpoczynania zabawy od początku danej misji. Te na szczęście nie są bardzo długie. Zresztą sama gra jest bardzo liniowa i składa się z szeregu następujących po sobie etapów.