„Średniowieczne Grand Theft Auto” wyszło z wczesnego dostępu i sprawdza jak wielkie jest ciśnienie na sentymentalny powrót do klasyki gier wideo.
„Średniowieczne Grand Theft Auto” wyszło z wczesnego dostępu i sprawdza jak wielkie jest ciśnienie na sentymentalny powrót do klasyki gier wideo.
Odwoływanie się do pierwszych części GTA to klasyczny przypadek oczywistego, ale jednocześnie bardzo ryzykownego działania. Z jednej strony mówimy o dziedzictwie kultowej marki, jednej z największych w historii branży. Z drugiej to jednak trójka zaczęła wielką popularność serii, która „wychowała” miliony graczy. Jak na razie trudno więc znaleźć inne gry, które nie tylko odwołują się do tego stylu rozgrywki, ale i osiągnęły sukces na rynku. Do tego wszystkiego Rustler mocno stawia na humor, a z tym łatwo zaliczyć porażkę. W końcu parodie w grach wideo nie pojawiają się często i raczej trudno znaleźć produkcje, które wybiły się na tym. Polska ekipa Jutsu Games wybrała więc pomysł, który nie jest ani wybitnie oryginalny, ani nie odniósł w przeszłości sukcesu. Nawet samo studio, wcześniej znane głównie z udanego 911 Operator, teoretycznie nie ma w krwi takich gier. Jak to więc mogło się udać?
Wstrzymajmy się ze spoilerami. Czy udało się czy nie ocenimy na końcu. Teraz wróćmy do początku. Pomysł na Rustler jest dosyć prosty. Gra łączy ze sobą trzy podstawowe koncepcje – mechanikę wzorowaną na dwóch pierwszych częściach GTA, średniowiecze oraz humor. Należy więc nastawić się na pełne absurdu perypetie „gangsterów” na koniach. W jednego z nich, typowego człowieka od brudnej roboty, wcielamy się w Rustler. Facet ma nawet klasyczne średniowieczne imię Guy. Takich smaczków jest zresztą więcej. Na murach miast można znaleźć graffiti, a konie strażników mają na głowach koguty policyjne. Sam wątek fabularny jest jednak mocno osadzony w epoce. Nasz bohater, oprócz wykonywania zadań dla swojego szefa (oraz kilku innych zleceniodawców), realizuje jeszcze swój własny „projekt” – występ w turnieju rycerskim, w którym do wygrania jest kawałek ziemi i księżniczka typu 3/10. Do wszystkiego namawia go kolega, który w całej intrydze robi za „mózg”. W końcu możliwość rywalizacji jest dostępna tylko dla osób z tytułem szlacheckim, a Guy to prosty parobek.
W taki sposób zaczynamy historię, która w swojej strukturze pełnymi garściami czerpie z GTA. Mamy więc wątek główny kręcący się wokół gangów, zdrad i szemranych interesów oraz szereg zadań dodatkowych dla różnych zleceniodawców. Są to typowe dla średniowiecza osoby – grabarz potrzebujący nowych zwłok, rzeźnik, młody szlachcic z marzeniami o karierze ulicznego rapera czy biskup, dla którego siłowe zachęty do przyciągnięcia wiernych nie są problemem. Oprócz tego mamy jeszcze kilka mniejszych aktywności, na przykład wyścigi na koniach. Widać, że twórcy planując to wszystko mieli tylko jeden cel – zrobić to identycznie jak w GTA. Tych odniesień do serii Rockstar Games jest zresztą więcej. O dziwo najmocniej czułem klimat San Andreas. W Rustler na przykład po każdej wykonanej misji pojawia się krótka muzyczka. Jestem niemalże pewien, że jej autor dostał od dewelopera proste wytyczne – skopiuj identyczne rozwiązanie od Rockstara, ale tak aby prawnicy się nie doczepili. Przy takiej konwencji gry uznaję to za smaczek dla fanów, a nie plagiat.
Co z kolei z tym humorem? Jest się z czego pośmiać? Bez bicia przyznam, że kilka żartów było niezłych. Nie na tyle, abym po kilku dniach potrafił sobie je przypomnieć, ale lekko się uśmiałem. W większości jednak poziom nie jest tak wysoki. Gra przede wszystkim nie jest zbyt dobrze napisana. Sporo żartów jest też mocno oczywistych. Klasycznie w takiej grze musiała pojawić się Hiszpańska Inkwizycja i oczywiście nikt nie mógł się jej spodziewać, a czerwony koń jest szybszy niż inne. Miałem wrażenie, że scenariusz został napisany przez jakiegoś designera, który oczywiście miał wielkie chęci zrobienia czegoś dobrego, ale zabrakło doświadczenia i polotu. Do takiej gry idealnie byłoby zaangażować jakiegoś komika, najlepiej takiego czującego gry. Rustler mógłby więc być dobrze napisany i pełen nie tylko parodii, ale i czarnego humoru. Wtedy pewnie chciałoby się lizać każdą ścianę, bo wszędzie byłyby ukryte świetne żarty. Tak główny element produkcji jest co najwyżej niezły. Jeśli chce się opierać na czymś grę, trzeba to jednak zrobić na najwyższym poziomie.
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!