Recenzja Song of Iron – Jeden Wiking, jeden twórca

Mateusz Mucharzewski
2021/09/10 12:00
0
0

Jak dużo da się osiągnąć tworząc grę samodzielnie? Kolejny śmiałek próbuje wytyczyć nowe granice możliwości.

Recenzja Song of Iron – Jeden Wiking, jeden twórca

Jednym z większych problemów gier tworzonych przez jedną osobę jak fakt, że gracze czy recenzenci mocno skupiają się właśnie na tym fakcie. Produkt końcowy ocenia się więc przez pryzmat tego kto go tworzył, a nie faktycznej jakości. Tym więc razem spróbuję spojrzeć na bohatera tekstu jakby stało za nim klasyczne, kilku czy kilkunastoosobowe studio. Zapomnijmy więc, że Song of Iron to efekt pracy jednego Joe Wintera. Jak więc w takich warunkach wypada jego produkcja?

Istnieje niepisana zasada, że gra o Wikingach musi mieć kilka podstawowych motywów – bogowie (najlepiej Thor), samotny wojownik, bitwy o glorię i chwałę oraz palenie wiosek. Nie inaczej jest tutaj. Zabawę z Song of Iron zaczynamy jako ofiara – to nasze miejsce zamieszkania zostało zaatakowane, a w czasie bitwy ginie miłość naszego życia. Co teraz? Oczywiście samotna podróż głównego bohatera. W sumie na tym można zakończyć. Treści nie ma w grze zbyt wiele, ogranicza się głównie do kilku krótkich wypowiedzi napotkanych wrogów. O zakończeniu nawet nie ma co pisać. Mam nadzieję, że Joe Winter nie podpadnie nim właścicielom pewnej popularnej licencji opartej na filmie science-fiction. Brzmi to absurdalnie i w sumie tak jest w rzeczywistości.

W Song of Iron nikt jednak nie będzie grać dla historii, tylko rozgrywki. Jej podstawowa warstwa to walka. Początkowo obawiałem się, że to klasyczny przypadek przerostu formy nad treścią. Widać, że twórca chciał stworzyć coś ambitniejszego. Nasza postać jest więc dosyć ciężka, przez co należy uważać na ataki wroga i często korzystać z tarczy. Czuć masę, w szczególności jak uda się odepchnąć przeciwnika kopniakiem. Czy porównania do serii Souls są na miejscu? Aż daleko bym nie szedł. Mimo że bloki mają duże znaczenie, sporo pojedynków da się przejść bez nich. Na pewno pomaga w tym stosunkowo mała liczba przeciwników na planszy. Trzech to już sporo. Odnoszę wrażenie, że twórca chciał aby potyczki były nieco bardziej realistyczne, wręcz filmowe. Na krótkich ujęciach da się je pokazać tak, że faktycznie sprawiają wrażenie bardzo widowiskowych. W praktyce efekt ten nieco traci na sile, ale faktem pozostaje, że Song of Iron nie jest nastawione na masową eksterminację, tylko skromniejszą skalę. Myślę, że wyszło to grze na dobre.

GramTV przedstawia:

Mniejsza skala bitew oraz większy nacisk na blokowanie może sugerować, że Song of Iron to gra trudna. I tak i nie. Po pierwsze od samego początku czuć, że celem twórcy nie było przygotowanie klasycznego slashera. Już przy pierwszej potyczce widać, że tutaj potrzeba więcej rozwagi i spokoju. Nie pomaga też sterowanie. Większość akcji nie jest przypisana do najbardziej oczywistych przycisków (np. turlanie pod prawym analogiem), a więc potrzeba chwilę aby wszystkiego się nauczyć. Kiedy jednak uda się opanować klawiszologię pojedynki nie stanowią większego problemu. To dobrze, bo często w takich grach twórcy przeginają z poziomem trudności, zwłaszcza przy walkach z bossami. W Song of Iron klasycznych pojedynków tego typu nie ma. Raptem kilka razy spotykamy większego wroga, ale wtedy sprawdza się prosta strategia – unik w lewo, atak, unik w prawo, atak itd. Na koniec gry miałem wiec problem, aby powiedzieć czy ta walka mi się podobała. Doceniam mniejszą skalę i wolniejsze tempo, dzięki czemu Song of Iron w ruchu wygląda bardziej realistycznie. Z drugiej strony wąska paleta ruchów bohatera (brakuje chociażby efektownych “finisherów”) w połączeniu z nieintuicyjnym sterowaniem nieco psują efekt końcowy.

Czy oprócz walki jest coś jeszcze do zrobienia? Jak wspomniałem wcześniej, Song of Iron nie nastawia się na dużą skalę. Często więc między walkami znajdują się stosunkowo długie fragmenty, w których tylko idziemy przed siebie, ewentualnie obserwując bardzo ładne tła. Jak na efekt pracy jednej osoby wygląda to imponująco (tak, wiem, miałem nie brać tego pod uwagę). Pojawiają się też sekcje zręcznościowe, które należy uznać za największy minus gry. To właśnie na nich najczęściej zatrzymywałem się i to nie z wrażenia, a zdenerwowania. Problemem prawie zawsze są toporne ruchy bohatera, co w sekcjach wymagających szybkości i zwinności stanowi źródło irytacji. Męczące jest tutaj nawet wejście na mały próg, a co dopiero szybkie pokonywanie przeszkód, aby nie wpaść w toczący się głaz. Tutaj twórca na pewno popełnił błąd. Jeśli chciał w taki sposób urozmaicić gameplay, powinien nieco więcej czasu poświęcić na level design adekwatny do sposobu w jaki porusza się główny bohater.

Jest jeszcze jeden ważny element Song of Iron, który warto omówić. Jest nim oprawa wizualna. Na pierwszy rzut oka nic nadzwyczajnego. Wszystko ładnie się rusza i prezentuje. Lokacje może nie są szczególnie zróżnicowane, ale poziom jest niezły. W tym wypadku trzeba jednak złamać zasadę z początku tekstu i docenić fakt, że Song of Iron to efekt pracy jednej osoby. Joe Winter wykonał kawał fantastycznej roboty. Wiele gier tworzonych przez kilkuosobowe zespoły wygląda gorzej. Każdy jednak musi samodzielnie ocenić ile ważny ten atut gry. Obiektywnie wszystko jest po prostu dobre. Efekt potęguje za to świadomość, że nie stała za tym grupa ludzi. Każdy musi sobie sam odpowiedzieć na pytanie czy chce płacić za fakt, że za grą stała tylko jedna osoba. Co innego docenić włożony wysiłek twórcy, a co innego wydać na to pieniądze. Wtedy nie ma większego znaczenia czy zespół liczył jedną osobę, czy na przykład dwadzieścia. Klienta może to w ogóle nie interesować.

Na Song of Iron można więc spojrzeć na dwa sposoby. Pierwszy przez pryzmat faktu, że za projektem stoi tylko jedna osoba. Wtedy gra robi ogromne wrażenie. Nic dziwnego, że projekt wspomógł Microsoft, przez co obecnie produkcja dostępna jest tylko na platformach producenta Xboksa. Zaskakujące, że nie ma jej w Game Passie. Drugie spojrzenie odrzuca historię stojącą za stworzeniem tej gry. Patrząc na Song of Iron jak na każdą inną produkcję dostępną w sklepie wychodzi nam „tylko” niezła gra akcji ze specyficznym dla siebie stylem bardziej nastawionym na realistycznie wyglądające walki niż szlachtowanie hord przeciwników. Kilka rzeczy w tym nie gra (sterowanie i elementy zręcznościowe), ale jako całość jest to całkiem przyjemna produkcja. Jak na swoją kategorię Song of Iron to niezły tytuł. Niekoniecznie do kupienia tu i teraz, ale na pewno warty zwrócenia na niego uwagi.

7,0
Samotny twórca jak samotny Wiking – momentami nieco niezdarny, ale ma swój urok i charakter.
Plusy
  • Walka z pomysłem na siebie
  • Skondensowana rozgrywka (ok 2 godziny)
  • Zdecydowanie jedna z najlepszych gier stworzonych przez jedną osobę
Minusy
  • Nieco toporne sterowanie
  • Kiepskie segmenty zręcznościowe
Komentarze
0



Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!