Historia, którą musicie poznać. Choć gra w tym nie pomaga.
The Thaumaturge wpadł mi w oko od pierwszej zapowiedzi. Warszawa w 1905 roku, pod zaborem rosyjskim? A na dodatek wszystko skąpane w metafizycznym sosie? Słowiańskie demony i kabała, antki z Powiśla i agenci Ochrany? No zapowiadało się to wszystko tak smakowicie, że aż nie mogłem uwierzyć, że ktoś odważył się na realizację podobnego pomysłu. Szacuneczek, naprawdę.
A jak to wszystko wyszło? Ano jak wiele innych rzeczy nad Wisłą. Trochę się udało, a trochę nie. Za co - od razu o tym trzeba wspomnieć - w dużej mierze odpowiada prawdopodobnie relatywnie mały budżet. A szkoda, bo właśnie budżetowo wyglądające elementy gry psują najbardziej odbiór tego, co w niej najlepsze. Historii.
Zacznę wszakże od szybkiego wyjaśnienia, jaką grą jest The Thaumaturge. Dużo bliżej mu bowiem do gry przygodowej z elementami RPG, niż pełnoprawnego erpega z duża swobodą działania. Strukturalnie to zdecydowanie bardziej napędzany fabułą Wiedźmin, niż oferujący ogrom możliwości nowy Baldur. Niech nie zmyli nikogo widok izometryczny, a jeśli kojarzycie świetne Stasis, to dodajcie do niego dużo dialogów i prosty system rozwoju. I wcale nie uważam tego za wadę The Thaumaturge, wręcz przeciwnie. W tym przypadku zdecydowanie wolę skupienie się na opowieści.
…nawet, jeśli początkowo zniechęci was toporność pewnych elementów. Po pierwsze bowiem mamy tu naprawdę świetne, relatywnie subtelne i naturalne wkomponowanie elementów nadprzyrodzonych w prawdziwą historię. Odnosimy przyjemne wrażenie, jakby taumaturgia była od zawsze wpisana w ten świat, choć jest sztuką elitarną i dostępną dla nielicznych. Mimo dawania ewidentnej przewagi nad zwykłymi ludźmi, nie jest też przesadzona, nie czyni z tempomanty istoty nadprzyrodzonej i niezniszczalnej. Mało tego - znacznie częściej wystawia go na akty nienawiści napędzane ksenofobią i ignorancją. Przypomina to Wiedźmina? Słusznie, bo podobieństwa są ewidentne.
Reszta tego naprawdę fascynującego uniwersum - a mam nadzieję, że nie umrze ono wraz z tą grą - to już całkiem zgrabne operowanie faktami historycznymi, żonglowanie znanymi postaciami historycznymi i duchem epoki. Epoki historycznej, która w grach u nas chyba nigdy nie została wykorzystana. A jest - co udowadnia The Thaumaturge - przynajmniej równie fascynująca, intrygująca i charyzmatyczna, co wyeksploatowana już mocno epoka wiktoriańska. Polska pod zaborami. Warszawa, która stała się dla rosyjskich elit trzecim po Moskwie i Petersburgu miastem imperium. Naród, który choć jest tłamszony na każdym kroku, walczy wciąż o swoją tożsamość. Ale przecież nie cały, są tacy, którzy chcą po prostu przetrwać, czy oportuniści zdolni sprzedać wszystko i wszystkich dla osobistych korzyści.
I autorzy scenariusza świetnie to wykorzystują, a dodatkowym atutem jest naprawdę świetne przygotowanie do tematu i oddanie realiów epoki, łącznie z warszawską gwarą i jednoczesnym wpleceniem wielu popkulturowych smaczków. Bardzo podoba mi się w The Thaumaturge szeroko pojęta nieoczywistość. Nie ma tu postaci jednoznacznie dobrych lub złych, choć wiele się do tych skrajności zbliża. Każdy ma jednak jakąś skazę lub słabość, bohaterowie potrafią czynić rzeczy wielkie i moralnie pięknie, ale też i obrzydliwe. Lojalność, czy miłość nie wykluczają okrucieństwa, a zemsta potrafi zaślepić. No i mamy tu w pakiecie jeden z najlepszych moim zdaniem przykładów wykorzystania w popkulturze postaci Rasputina. To paradoks, ale odniosłem przy okazji wrażenie, że ta gra, z natury przecież fantastyczna, ma większą wartość edukacyjną, niż jakakolwiek inna produkcja w podobnym quasi-historycznym uniwersum.
Nie będę oczywiście zdradzał historii, ale moim zdaniem udało się tu znaleźć odpowiedni balans między wątkami osobistymi głównych bohaterów tego dramatu, a tematyką społeczno-polityczną i historyczną. Wszystko jest mocno powiązane, wątki się często przeplatają, tworząc intrygujący obraz skomplikowanych relacji zarówno rodzinnych, jak i politycznych oraz społecznych. A wszystko odpowiednio doprawione mitologią słowiańską i żydowską kabałą, w sposób podkreślający smak, a nie go dominujący. Co więcej podczas gry będziemy musieli podjąć kilka decyzji, które zaważą na dostępnych później opcjach poprowadzenia fabuły. Zazwyczaj w małym stopniu, ale jednak. Najważniejsze decyzje podejmiemy tak naprawdę dopiero pod sam koniec gry.
I tu pojawia się najpoważniejszy minus dotyczący kwestii fabularnych. Po dwóch całkiem rozbudowanych i bogatych w wydarzenia aktach, następuje trzeci, który w kolejnej grze trafiającej w moje ręce wygląda, jak nagle kończąca serial i rozpoczęte wątki dokrętka w formie długiego odcinka zamiast pełnego sezonu. Może się mylę, ale trudno mi pozbyć się wrażenia, że tam było sporo przestrzeni na pociągnięcie tej historii, zagłębienie się w poszczególne tematy i taki w sumie być może był plan. Jednak czas i możliwości kazały tę opowieść zakończyć tu i teraz. Szkoda. Nie zmienia to jednak faktu, że szczerze mam nadzieję na ciąg dalszy.
Od strony mechaniki mamy tutaj w dużym skrócie grę przygodową z dialogami i prostym systemem rozwoju. Prostym, ale mocno powiązanym od pewnego momentu z fabułą. I o ile system rozwoju jest prościutki, o tyle związany z nim system walki już na szczęście nie. Chociaż może inaczej - jest prosty, ale wymagający. Oparty został na turach, predefiniowanych kartach ataków i działań o różnej szybkości, opcjonalnych ulepszeniach tychże kart i wspomaganiu przez towarzyszące naszemu bohaterowi salutory, czyli dysponujące mocami duchy. Mimo pozornej prostoty, daje sporo satysfakcji z układania taktyk na różne typy wrogów i wymaga zazwyczaj sporej elastyczności ze względu na różnorodne odporności i zdolności przeciwników. Na szczęście też walk tych nie ma zbyt wiele, pojawiają się jedynie w uzasadnionych fabularnie momentach, choć kilka wciśnięto nieco na siłę.
Pozostałe elementy rozgrywki, to w zasadzie już tylko czysta kosmetyka. Zbieramy różnorodne znajdźki, mamy też naprawdę dużą liczbę mini-zadań związanych z odkrywaniem tajemnic Warszawy 1905. Nie wpływa to w żaden sposób na fabułę, choć każda z tych aktywności daje punkty doświadczenia, co czyni naszego Wiktora skuteczniejszym w walce. Możemy natomiast dzięki eksplorowaniu tych wątków poznać wiele ciekawych i budujących nastrój historii z przejętego przez moskali miasta nad Wisłą.
Docieramy teraz do obszarów gry, gdzie powoli wygasa mój zachwyt. Oprawa graficzna na pierwszy rzut oka może się podobać. I tak właśnie jest, o ile tylko mówimy o tłach i szeroko pojętych designie. Warszawa z początku XX wieku oddana została w grze w sposób niesamowicie pieczołowity, a zarazem nastrojowy. Świetnie ukazano charakterystyczne i niekiedy do dziś istniejące budowle, a po zbliżeniu znajdziemy zarówno na ulicach, jak i we wnętrzach masę detali, charakterystycznych dla epoki. Szczególnie przez pierwsze kilka godzin gry odnajdywanie i rozpoznawanie takich smaczków, jak na przykład portrety znanych postaci, czy wypisane na ścianach hasła jest swoistą grą w grze. Problem w tym, że tutaj ten wygasający zachwyt zasyczał i zgasł. Bo piękny świat wypełniły paskudne postacie.
Okej, nie wszystkie. Ale o ile design świata, czy strojów jest świetny, to przynajmniej tak z połowa twarzy bohaterów - i to często tych naprawdę ważnych! - wygląda, jak karykatury. Nasz Wiktor jest w porządku, podobnie jego najbliżsi, czy wspomniany już Rasputin. Ale już pewien rówieśnik bohatera, czy w założeniu zapewne mająca być pięknością lewicująca panna wyglądają jak plastelinowe ludki z niszowej, refleksyjnej animacji dla smutnych dorosłych. Sytuacji nie poprawiają… Nie, powiedzmy to jasno i wprost - całość jeszcze bardziej pogrążają potwornie drętwe animacje i w zasadzie brak jakiejkolwiek mimiki. Jakoś przebolałbym to pewnie w innej grze, ale te wszystkie świetne postaci, z chwilami nawet błyskotliwymi dialogami, mnóstwo emocjonalnych sytuacji… I wszystko zapaćkane drętwymi animacjami i nieudanymi modelami. Ech. Czemu ekipa Fool’s Theory nie miała więcej kasy?
Tutaj wspomnę o jeszcze jednym aspekcie, który dla woła o pomstę do nieba. Skandal, rzekłbym nawet. Bo, rozumiecie, Wiktor Szulski, jego polscy przyjaciele i rodzina, warsiaska ferajna cała, ruskie i starozakonne, one wszystkie po anglicku tylko gadają. Ja oczywiście wiem, że to kwestia pieniędzy. Dubbing, nawet w rodzimym języku, sporo kosztuje. Ale tak mi szkoda tych świetnych dialogów, czy odzywek, których musimy teraz wysłuchiwać w formie jakiejś językowo-akcentowej abominacji, że płakać się chce. To spokojnie mogłoby być równie kultowe, jak dialogi z przygód hycla Wiesława z Geraltowa. A jest jakąś zupełnie nieśmieszną parodią. Cóż, może reszta świata to doceni. Za to muzyka jest świetna. W klimacie, trochę tajemnicza, ale nieco klezmerskiego ducha tam czuć, a i trochę swojskości i słowiańszczyzny dla równowagi. Szkoda tylko, że zbyt często pewne motywy się zapętlają, przez co po pewnym casie zcazynają ciut męczyć.
Ale skoro już zacząłem się pastwić, to przez jakiś czas nie przestanę. Bo będę opowiadał teraz o optymalizacji. A tu słabiutko, oj słabiutko. Grałem na kompie z Radeonem RX5700 oraz na lapku z GTX1660Ti. Na obydwu The Thaumaturge jest grywalny na wysokich detalach, o ile w grze wystarcza wam niewiele powyżej 30 klatek. Były momenty lepsze i gorsze, zazwyczaj jednak dominowały te gorsze, czyli balansowanie między 30 a 40 fps. Na dodatek przy wchodzeniu do nowych obszarów, czy scen - zwłaszcza na laptopie - dotkliwie dawało o sobie znać opóźnienie wczytywania tekstur. W najbardziej patologicznych przypadkach potrafiło to trwać nawet do kilkunastu sekund, co najbardziej bolało w scenach fabularnych. Często towarzyszyły temu również przeskoki animacji, na szczęście rzadziej różnorodne glitche. Czego by tu wszakże nie mówić, nawet pełne detali scenerie nie tłumaczą tak kiepskiej wydajności silnika gry. Tutaj trzeba koniecznie mocno popracować, co są to przecież rzeczy do naprawienia.
Nie mogę pozbyć się myśli, że The Thaumaturge to straszny falstart. Że zmarnowała się z powodu braku kasy, a w następstwie słabego wykonania technicznego, jedna z najbardziej wciągających opowieści w historii gier. A już na pewno polskich gier. Ta historia jest tak dobrze napisana, a świat gry tak intrygująco charyzmatyczny, że zasługuje na równie dobrej jakości oprawę. Z polskim dubbingiem na czele. Ale mimo wszystkich wad oraz niedociągnięć i tak polecam tę produkcję z całego serca. Wiele minusów zniknie pewnie po kolejnych patchach, a jedyna rzecz, której zazwyczaj nie daje się połatać, czyli opowieść, jest świetna już teraz. Dla mnie tak świetna, że dla niej i samego świat gry podbiłem z premedytacją ocenę o jedno oczko. Na zimno byłaby pewnie szóstka.