Dobrze znany graczom rysownik rozmawia z nami o wirtualnej rozrywce na wiele różnych sposobów.
Dobrze znany graczom rysownik rozmawia z nami o wirtualnej rozrywce na wiele różnych sposobów.
Oto jedno z pytań, na które odpowiedział Śledziu:
Krzysiek Ogrodnik: Ludzie, którzy zaczynali swoja przygodę z komputerami/konsolami w tamtych czasach zwykli mówić, że gry kiedyś były lepsze. Zgadzasz się z tym?
Śledziu: Nie. Protestuję. I walę pięścią w stół. Tak się składa, że często zapuszczam się w rejony retro. Rzecz jasna w te rejony, które mnie interesują, czyli wyłączamy z równania przygodówki czy strategie. Jestem ciekaw, kto z tych narzekaczy próbował ostatnio zagrać w Fade To Black "delfinów" (ostatnią częścią nieoficjalnej trylogii, w której skład wchodzą także Another World i Flashback oraz przy okazji pierwszą grę TPP - pojawiła się przed Tomb Raiderem - a projekty do niej wykonał guru europejskiego komiksu - Moebius), pierwszego WipEouta czy, cofając się już naprawdę głęboko, River Raid, Pitfalla, H.E.R.O (żeby wymienić kilka klasycznych tytułów Activision z początku lat 80.). Cóż, ja próbowałem i mimo ogromnego sentymentu nie potrafiłem się przemóc, kończyłem te sesje po 5, 10 minutach, podziwiając siebie samego sprzed lat za upór, z jakim drążyłem te tytuły. Problem nawet nie leży w grafice, mam sentyment do pixela, ale po prostu w mechanice, która jest archaicznie nieprzystępna. Jasne, można dziś narzekać na długość rozgrywki, hece z DLC, jakimiś kodami, ale ktoś te gry i dodatki (ktoś, heh - większość) i tak kupuje, prawda? A zważywszy na to, jak prezentuje się średnia wieku gracza, te gry kupują właśnie ci narzekacze. Z gatunków, które mnie interesują, da się grać jedynie w jRPG, w tych grach zestarzała się wyłącznie grafika. Jeśli chodzi o historię, mechanikę (z drobnymi, niemal nieistotnymi wyjątkami) i nawet dialogi, nie ma żadnej różnicy pomiędzy Phantasy Star IV (Sega Megadrive, 1993) a np. Lost Odyssey (X360, 2008).
Pozostałe znajdziecie za tą czerwoną beleczką poniżej. Miłej lektury!