Cześć, mam na imię Piotrek i od lat borykam się z okresowym znudzeniem grami wideo.
Cześć, mam na imię Piotrek i od lat borykam się z okresowym znudzeniem grami wideo.
Zaczyna się zawsze tak samo, od braku chęci do kończenia gier. I nieważne, czy chodzi o grę dobrą, genialną czy taką sobie. W pewnym momencie płytka opuszcza napęd i z każdym kolejnym dniem maleją jej szansę na powrót. "Kupka wstydu" na półce rośnie z dnia na dzień, a sytuację w ostatnich latach pogarsza tylko istnienie PlayStation Plus, Games with Gold, Humble Bundle czy wyprzedaży na Steamie, dzięki którym wstyd z porzucenia gier przybiera także formę cyfrową. Sytuacja staje się paradoksalna, bo wybranie jednej z osamotnionych gier oznacza pominięcie innych, co zmniejsza prawdopodobieństwo ich ukończenia w zasadzie do zera. Wygodniej po prostu nie grać w nic.
Zazwyczaj miałem w tym momencie bufor bezpieczeństwa - gry, które nie nudziły mnie nigdy i w słabszych chwilach zawsze służyły długimi godzinami świetnej zabawy - piłkarskie produkcje od Konami i EA (kolejność chronologiczna). W tym roku zawiodły. Czas pokazał, że wystawiona przeze mnie Pro Evolution Soccer 2014 ocena 7.5 była za wysoka o jakieś trzy oczka, a FIFA 14 przelała moją prywatną czarę goryczy na zabawę w sieci, przez co zostałem na lodzie. Postanowiłem nie grać wcale.
Tu pojawia się problem, o którym nie myśli większość młodych adeptów sztuki pisania/mówienia o grach - granie na siłę, bo zamówiony tekst nie napisze się sam. Nie mam zamiaru narzekać. Fucha recenzenta to sympatyczna fucha, ale dosłowny napływ nowych gier pod drzwi w sytuacji, gdy grać nie chce się ani trochę potrafi rodzić problemy. Gry do recenzji różnią się od gier prywatnych tym, że trzeba w nie zagrać koniecznie i to w jak najkrótszym czasie. Pół biedy jeśli to gra dobra. Spędzenie kilkunastu godzin z kaszaną w sytuacji wypalenia hobby nie może doprowadzić do niczego dobrego.
Ostatnią grą, która zawładnęła mną do reszty była GTA V. Od tamtego czasu w moim domu zawitała konsola nowej (obecnej już) generacji i masa świetnych tytułów na różne platformy, lecz - choć potrafię obiektywnie docenić kunszt twórców - żadna z nich nie zmusiła mnie do wstawania dwie godziny wcześniej, żeby zaliczyć "jeszcze jedną misję". Większość z nich nie zmusiła mnie nawet do wstania z kanapy po pada.
Nie zamierzam jednak załamywać rąk, bo takie wypalenie to dla mnie nic nowego. Dla wielu z nas lato to okres nadrabiana zaległości za sprawą mniejszej ilość premier. Dla mnie to od dawien dawna okres odpoczynku od gier. I nie jest to żaden planowany "urlop". Wszystko wskazuje na to, że moja miłość do gier to uczucie cykliczne. Uczucie na szczęście zawsze (przynajmniej do tej pory) wracające.
Stąd też moją najlepszą (bo znaną z autopsji) radą jest wrzucenie na luz i przeczekanie chandry. Żadnego zmuszania się do grania, po prostu zajęcie się innymi rzeczami i czekanie na powrót chęci na chwycenie za pada. Ile trzeba czekać? Tu nie ma reguły. W tym momencie mam sporadyczny (aktywny, bo jako redaktor Gram.pl ocieram się o nie na co dzień) kontakt z grami od miesiąca i potrzeba odkurzenia którejś z konsol staje się coraz bardziej nagląca. Takie bierne podejście może mieć niestety pewien efekt uboczny. Nie możemy przecież wykluczyć, że brak próby ratowania hobby może w pewnych przypadkach przerodzić się w odpoczynek tak długi, że delikwent nigdy do gier nie wróci.
Deską ratunkową może okazać się szukanie nowych horyzontów growych. Jak? Polecaną przez wielu nawróconych na nowo graczy metodą są nowe doznania. Grasz głównie w strzelanki? Spróbuj gatunku, o polubienie którego nigdy byś się nie podejrzewał. Grasz od lat na konsolach Sony albo Microsoftu czy PC? Kup/pożycz konsolę Nintendo i odkryj świat zupełnie innych gier. Przejadł Ci się segment AAA? Zapoluj na indyka. Proste, ale powinno zadziałać w 90% przypadków. W pozostałych 10% pacjent odbije się od nieznanego niczym od ściany w zasadzie tracąc szansę na "ratunek".
Lekarstwem może być też zabawa na naszych warunkach. Porzucenie pędu do ukończenia wątku głównego i zwiedzania świata, jeśli najdzie nas na to ochota lub po prostu bezsensowne bieganie, połączone z sianiem chaosu. Gry mają przede wszystkim bawić. Często zapominamy o tym w pogoni za końcowymi napisami.
Trudniej niż rozwiązań będzie szukać przyczyn rozbratu. Tych zapewne jest tyle, ile dotkniętych nim graczy. W moim przypadku mogę z całą pewnością wykluczyć przesyt ilościowy jedną grą lub ich całokształtem (zawsze umiałem dawkować sobie zabawę) oraz znudzenie - jak często słyszymy - marazmem branży. Zwyczajnie go nie widzę, a na zarzuty o zalewaniu rynku miałkimi sequelami na jedno kopyto odpowiadam, że to najlepszy okres na bycie fanem gier od wielu lat. Trzeba tylko otworzyć oczy. Zresztą, okresy wypalenia dotykają mnie od lat panowania drugiego PlayStation. Obecną kondycję rynku mogę zatem wykluczyć z całą pewnością.
A może w znudzeniu grami na pewnym etapie naszego życia nie ma nic dziwnego? W końcu z wiekiem przybywa nam kolejnych zainteresowań, ubywa zaś czasu. Wraz z rosnącym bagażem życiowych doświadczeń musimy się pewnych rzeczy z niego pozbywać. Jeden zrezygnuje z grzebania pod maską samochodu w każdy weekend, drugi pożegna się z konsolą. W końcu wszystkich pasji pielęgnować jednocześnie się po prostu nie da.
Okej, ja położyłem się na kozetce, teraz Wasza kolej. Odczuwacie znudzenie grami? Dlaczego? Jak sobie z nim radzicie? Obawiacie się, że któregoś odłożycie pada na półkę po raz ostatni?