Tak w skrócie można podsumować grę w Star Wars Commander. Póki mamy w garści wirtualną walutę pozwalającą na przyspieszenie produkcji, kupienie dodatkowych robotników czy wykupienie obrony, gra jest dynamiczna, a rozwój odbywa się w sposób zrównoważony. W momencie, w którym waluty zaczyna brakować, stajemy przed wyborem: albo kupujemy ją za realne pieniądze, albo stawiamy na długotrwały i nudny rozwój. Ten jednak w przypadku wystawienia nas na ataki ponad 5 milionów graczy może być bardzo długotrwały...
Zacząłem od marudzenia, ale gra mimo wszystko wciąga. Gdy skończyły mi się kryształki co i rusz wchodziłem sprawdzić ile surowców udało mi się wydobyć i jak ma się moja budowa. Zacznijmy jednak od początku.
Gra czerpie garściami z Clash of Clans i opiera się na tych samych mechanizmach. Mamy więc bazę, którą rozbudowujemy, odkrywamy kolejne technologie i wysyłamy żołnierzy w bój. Po uruchomieniu gry i krótkim acz treściwym tutorialu musimy wybrać stronę konfliktu. Do wyboru są siły Imperium pod wodzą (niespodzianka!) Dartha Vadera lub rebelianci, których prowadzi Han Solo. Wybór jest estetyczno-moralny. Jednostki są dobrze zbalansowane i tak naprawdę wygrana jest kwestią taktyki i poziomu zaawansowania technicznego obu stron.
To, jak szybko się rozwiniemy zależy przede wszystkim od surowców, których mamy dwa rodzaje. Za kredyty kupujemy jednostki i podnosimy poziom budynków wojskowych. Natomiast dzięki stopom metalu stawiamy nowe konstrukcje i podnosimy poziom już istniejących. Mamy oczywiście jeszcze te nieszczęsne zielone kryształki. Możemy za ich pomocą przyspieszyć produkcję, kupić robotników i surowce czy wykupić ochronę, dzięki której inni gracze nie mogą nas atakować. Cena za ochronę jest jednak słona. 500 zielonych ohydztw kosztuje 4,5 EUR, co wystarcza na pięciodniową ochronę. Możemy też dorzucić parę groszy i za 700 wykupić cały tydzień. Jeżeli chcemy mieć cały miesiąc z głowy, należy kupić paczkę 2500 kamyków za 18 EUR i dorzucić do tego wspomniane 500. Wychodzi wtedy astronomiczna suma 22,5 EUR (ok.95 zł) za równo 30 dni spokoju. Pozwoli nam to na rozwinięcie bazy w stopniu pozwalającym na obronę przed innymi graczami.
Kampania główna składa się z 9 rozdziałów po parędziesiąt misji każdy. Za ich ukończenie otrzymujemy pewną nagrodę w postaci surowców bądź dostępu do jednostek specjalnych. Zadania dzielą się na trzy typy: wybuduj/podnieś poziom budynku, obroń się przed najeźdźcami i przeprowadź atak. Ostatni typ jest najciekawszy, bo poza nagrodą, z każdego atakowanego budynku wypada nam dodatkowy loot. Po każdorazowej wygranej otrzymujemy gwiazdki. Za 25% zniszczonej bazy przeciwnika otrzymujemy tylko jedną. Za połowę dwie, a za całość trzy. Jeżeli wykonamy wszystkie misje w danym rozdziale na trzy gwiazdki zostajemy wynagrodzeni kryształami. Ich liczba jest jednak śmiesznie mała w porównaniu do tego, jak cenny jest to surowiec. Zadania są coraz trudniejsze i kosztują coraz więcej surowców. Doprowadza to czasem do śmiesznej sytuacji. Gra wymaga od nas np. wybudowania struktury, które ze względu na trudność wcześniejszych zadań dawno już posiadamy.
star-wars-commander-miniporadnik
Jeżeli już jesteśmy przy budynkach warto wspomnieć o specyficznej taktyce gry, jaką musimy przy nich zastosować. Jak już wspomniałem rozwój kosztuje. Żeby rozbudować się na maksa, zabezpieczyć bazę i mieć silną armię musimy przede wszystkim rozwinąć siedzibę. Pozwoli nam to na upgradowanie budynków, stawianie nowych struktur i... budowanie murów i wieżyczek obronnych. Ich liczba jest bowiem ograniczona poprzez poziom siedziby. Taktyka na rozwój jest więc prosta. Siedzibę obudowujemy działami, te obudowujemy murem, a następnie wszystko obudowujemy resztą budynków. Podczas gdy przeciwnik zajmuje się budowlami dookoła siedziby, nasze działa radośnie koszą wszystko wokół. Na szczęście nie musimy myśleć o tym od początku rozgrywki. Budynki, mury i wieżyczki obronne możemy dowolnie przesuwać i ustawiać właściwie na każdym etapie rozgrywki. Dzięki temu rozwój nie musi odbywać się kosztem jeszcze większej liczby surowców.
Jeżeli czujemy się już na tyle silni, by spróbować swoich sił w starciu z innymi graczami, możemy pokusić się o przeprowadzenie ataku. Jest to o tyle trudne, że nie mamy możliwości wyboru celu naszych żołnierzy. Po prostu wskazujemy miejsce desantu i czekamy na wynik starcia. Trzeba przy tym zaznaczyć, że SI naszych wojaków jest fatalna. Każdy żołnierz i każda jednostka ma bowiem określony ulubiony typ przeciwników. I tak np. piechota nie lubi piechoty innych graczy i debilnie biega za nimi po całym ekranie. Nieważne przy tym, że obrywa z dział obrotowych i jednostek pancernych przeciwnika. Ona po prostu MUSI dotrzeć na drugi koniec ekranu po to, żeby dorwać całe trzy wrogie jednostki. Poza lootem atakowanie innych graczy nagradzane jest złotymi medalami. Te z kolei są potrzebne, aby dostać się do najlepszych squadów. Zgrane squady przysyłają sobie pomoc w razie ataków, wstawiają filmiki z przeprowadzonych akcji i służą dobrymi radami. W praktyce jednak drużyny są tak rozwarstwione, że nic z tego nie wynika.
Jeżeli chodzi o audiowizualne fajerwerki nie ma się do czego przyczepić. Modele są piękne, kolorowe i szczegółowe, a animacje płynne. Upgradowanie poszczególnych budynków niemal zawsze powoduje ich zmianę, a modele nawet w przybliżeniu wyglądają zjawiskowo. Podobnie jest z muzyką. Możemy tam usłyszeć niemal wszystkie utwory znane nam z filmowych odpowiedników i innych gier z serii.
Cóż mogę napisać na koniec? Po grze w Star Wars: Commander mam wrażenie jakby ktoś dał mi buziaczka, a następnie przywalił cegłą w łeb. Tak, to musi być miłość! Poza wkurzającymi zielonymi kryształkami gra jest całkiem przyjemna. Rozbudowa bazy, zdobywanie kolejnych poziomów, odkrywanie nowalijek i rywalizowanie z innymi graczami naprawdę wciąga. A, że gra jest darmowa, co Wam szkodzi spróbować? Zagrajcie. Możecie ją znienawidzić, możecie ją pokochać, ale na pewno nie przejdziecie obok tej produkcji obojętnie.