Snajper - recenzja filmu

Kamil Ostrowski
2015/02/22 11:00

Wstrzymany oddech, spowolnione bicie serca, szeroko otwarte oczy, nieruchoma pozycja. Jeden strzał, oddany z wielkiej odległości, który niechybnie kończy czyjeś życie. Sto sześćdziesiąt takich strzałów i sto sześćdziesiąt własnoręcznie odebranych na polu walki żyć. Na samą myśl o tym człowiek dostaje dreszczy, prawda?

Snajper - recenzja filmu

Niewiele jest postaci ze świata Hollywood, które mogą pochwalić się taką pozycją i szacunkiem, jakim otoczony jest Clint Eastwood. Jako aktor stał się niemalże symbolem amerykańskiego twardziela z zasadami, a jako reżyser został doceniony za niezłe wyczucie i umiejętność tworzenia naprawdę poruszających historii. Jego najnowszy film, Snajper to również kawał dobrego kina, ale mam wrażenie, że jego twórca nie zdawał sobie sprawy z tego, jaki delikatny temat porusza, albo cynicznie postanowił stworzyć twór wysoce kontrowersyjny.

Opowieść Chrisa Kyle'a - Amerykanina, członka elitarnego oddziału Navy SEALs, najskuteczniejszego snajpera w historii armii USA - potrafi być fascynująca. Oto bowiem facet w sile wieku, bo już trzydziestoletni, dochodzi do wniosku, że życie nowoczesnego kowboja, zajmującego się ujeżdżaniem byków i panienek, przestaje mu odpowiadać. Czując nagły przypływ patriotyzmu wstępuje do wojska i przechodzi morderczy trening, ostatecznie stając się najlepszym snajperem w wojsku, zdobywając nawet ksywkę "Legenda" wśród swoich towarzyszy broni. W Iraku sieje postrach wśród "tych złych", niosąc do Ciemnogrodu kaganek oświaty, demokracji i McDonaldsa. O ile jednak bohater ma prawo mieć swoje, silne zdanie i opowiadać swoją wersję, tak od reżysera i scenarzysty możemy wymagać, aby tematów trudnych nie spłaszczać. Niestety, Snajper spłaszczony jest do tego stopnia, że aż ciężko go oglądać.

Scenariusz filmu oparty jest na książce napisanej przez Kyle'a, która generalnie rzecz biorąc przedstawia opis raczej jednostronny i bezrefleksyjny. My dobrzy, oni źli, oś zła musi zostać zniszczona, bo generalnie "najneleven". Przemęski Amerykanin odnajduje swoje powołanie i służy ojczyźnie tak długo, aż nie będzie miał już zupełnie dosyć. Chris nie jest krwiożerczy, ale w każdym zgonie przeciwnika widzi uratowanych kolegów, więc zabija bez problemu. Żona prawie od niego odchodzi, namawia go żeby przestał, ale on nie może, bo nie wyobraża sobie zostawienia współziomków na pastwę losu pewnego Syryjskiego snajpera-sportowca, który sieje postrach w szeregach Amerykanów. Teraz uwaga - w rzeczywistości snajper wroga z którym Kyle miał na pieńku najprawdopodobniej wcale nie był Syryjczykiem, a już na pewno nie był mistrzem olimpijskim, jak to przedstawiono w filmie. Ot, wyssano to z palca, aby dodać nieco dramaturgii. A przy tym przypomniano, że po Iraku trzeba kiedyś też rozprawić się z Syrią, no bo przecież reżim.

Propagandowo-polityczne wstawki drażnią swoją jednostronnością nie tylko wtedy, kiedy zdecydujemy się sprawdzić na ile scenarzysta ubarwił rzeczywistość, ale nawet na pierwszy rzut oka. Walczący Irakijczycy padają jak muchy, a ich rola w filmie sprowadza się do bycia celem dla dzielnych 'Muricańskich wojaków. Kiedy przeciwnik pada, możemy mieć pewność, że więcej go na ekranie nie zobaczymy, bo po co? Wszyscy wiedzą, że to dzikusy, prawda? Żeby nie było wątpliwości, to jedyny fragment, w którym przeciwnik robi coś innego niż strzela, to egzekucja na współbratymcu i jego synu za kolaborację z Amerykanami.

Tymczasem śmierć każdego Amerykanina to ludzki dramat, łzy wściekłości i prucie na ślepo do przeciwnika w gniewie z okrzykiem na ustach "you motherfuckeeeeeeers!". Dawno nie widziałem filmu, w którym stronę przeciwną tak bardzo by odczłowieczano, a "swoich" tak mocno stawiano na piedestale. Przekaz jest jasny jak słońce - Irakijczycy to dzikusy, a Amerykanie to cywilizacja. I niech przez przypadek nikt nie pyta dlaczego właściwie ładujemy się z butami do cudzych domów i jakim prawem niszczymy cudzy kraj. Nie ma nawet słowa o cierpieniach ludności cywilnej, o miejscowych, aby przypadkiem nie zabierać miejsca na kliszy, które może wypełnić cierpienie amerykańskich weteranów.

GramTV przedstawia:

Żeby była jasność - nie wymagam od filmu rezygnacji ze stwierdzania, że decyzja o inwazji była słuszna, ale chciałbym, żeby ktoś po prostu zapytał "dlaczego?". Albo chociaż zwrócił uwagę na to, że nikt nie pyta. Tego nie ma, bo film jest o czymś innym. To jest film o walce dobra ze złem. Pytanie o sens całej operacji pada w zawoalowanej formie, ale pytający zostaje w pięć sekund uciszony i temat więcej nie wraca. Ten fragment pojawił się zresztą chyba tylko po to, żeby nie można było zarzucić Snajperowi, że jest tworem ewidentnie propagandowym.

Niektórzy zarzucą mi, że nie zwracam uwagi na fakt, że film reżyserowany przez Eastwooda jest oparty na scenariuszu adaptowanym. Owszem, Snajper jest w dużej mierze oparty na książce napisanej przez głównego bohatera po powrocie do kraju z czwartej tury w Iraku. Zauważcie jednak, że zarówno książka, jak i film skupiają się bardziej na samej wojnie i działaniach sił amerykańskich, a w mniejszym na samym Chrisie Kyle'u. On jest tylko wykonawcą woli wojska, to wszystko. Nawet element traumy powojennej jest zrobiony jakby "na odwal się" Ciężko mi wręcz nazwać Snajpera biografią.

Czego nie można filmowi odmówić, to bardzo dobrze oddanych realiów wojny z perspektywy żołnierza. Strzelaniny są krótkie, nieco straszne w swojej oszczędnej dosadności i pełne adrenaliny. Ostatnia potyczka to w ogóle mistrzostwo świata i tego Eastwoodowi odebrać nie mogę. Brawa należą się też Bradley'owi Cooperowi, który zagrał bardzo dobrze, chociaż jeżeli mam być szczery, to wydaje mi się, że ta rola specjalnym wyzwaniem nie była. Nie powiem też, żebym na filmie się nudził, bo akcja poprowadzona jest sprawnie. Słowem - warsztatowo Snajper to solidna robota, chociaż oddechu w piersiach nie zapiera.

Czy Snajpera warto obejrzeć? Jeżeli macie dużą tolerancję na propagandę i potraktujecie film w oderwaniu od rzeczywistości, to tak. To dobre kino akcji, zabarwione realizmem na tyle, żeby wyróżnić się na tle konkurencji. Jednakże na tyle przesiąknięte hipokryzją, że tym o większej świadomości politycznej może wywrócić żołądek na lewą stronę.

Eastwood na własne życzenie stworzył film, którego ocena jest bardzo uznaniowa. Nie idzie ocenić Snajpera zbyt obiektywnie, bo jego recepcja w zbyt wielkim stopniu zależy od prywatnych uwarunkowań odbiorcy. Miejcie to na uwadze komentując.

Komentarze
33
Usunięty
Usunięty
26/02/2015 19:50

Również się trochę rozczarowałem, właśnie tą skrajną jednostronnością i dużą płytkością historii. Również uważam, że największym plusem są sceny walk, bo poza tym jest raczej słabo. Szkoda, że tak po macoszemu potraktowano wątek ostatecznego powrotu do domu, np. w ogóle nie wspomniano nawet, że napisał książkę.

Usunięty
Usunięty
26/02/2015 18:27
Dnia 22.02.2015 o 16:35, Hubi_Koshi napisał:

Ale już obrońcy swojej ojczyzny w innych krajach to terroryści i bandyci.

Jeśli się wysadzaja zabijając postronnych ludzi, to jak najbardziej, taka jest po prostu definicja terroryzmu. Rozumiem ze w swoim kraju wykonuje się akcje sabotaż owe wobec okupanta, ale terroryzm wobec ludności cywilnej to zwykle skur#^^&*.

Usunięty
Usunięty
26/02/2015 00:48

Obejrzałem ten film, jest całkiem niezły. Propagandówka straszna, ale jest przynajmniej lepszy niż słaby "The Hurt Locker", który mnie zanudził swoją fabułą będącą zlepkiem strzępków i zirytował rażącym brakiem realizmu działań, a przy tym był po prostu nijaki i nudny. Nie to, że "American Sniper" jest jakiś wybitny, ale daje radę i jest bardziej zajmujący i interesujący, głównie dzięki temu, że główny wątek jest bardziej skondensowany i jest jakiś "główny przeciwnik" spajający wszystko w jedną całość.




Trwa Wczytywanie