Po czterech latach Mortal Kombat powraca - tym razem na konsole nowej generacji. I robi to w swoim krwistym, brutalnym, dobrym stylu, choć o przeskoczeniu poprzeczki postawionej przez poprzednią odsłonę nie ma mowy.
Po czterech latach Mortal Kombat powraca - tym razem na konsole nowej generacji. I robi to w swoim krwistym, brutalnym, dobrym stylu, choć o przeskoczeniu poprzeczki postawionej przez poprzednią odsłonę nie ma mowy.
Pierwsza styczność z Mortal Kombat X jest jak przekroczenie progu swej ulubionej knajpy po latach. Z pozoru nic się nie zmieniło. Dalej jest tu gęsto i duszno. Wnętrze co prawda przeszło remont, ale układ stolików pozostał bez zmian. Zaglądasz w kartę drinków i widzisz tam swoje ulubione trunki, ale obok nich znajdujesz pozycje oznaczone jako nowość, które ku Twojemu zaskoczeniu cieszą się sporą popularnością wśród innych klientów. Za barem stoi Twój stary, dobry znajomy, ale dostrzegasz, że obok niego gości obsługują zupełnie Ci obce twarze. Czujesz się jak w domu, ale z każdą kolejną kolejką uświadamiasz sobie, że jednak od Twojego ostatniego razu zmieniło się bardzo dużo. Dużo na lepsze. Kilka rzeczy na gorsze. Pal licho, wiesz bowiem, że znowu będziesz tu stałym bywalcem. Tylko smutno Ci się robi na wieść, że ta tajemnicza nieznajoma siedząca zawsze w tym samym miejscu przy barze, od kilku dobrych lat już tu nie przychodzi...
Mechanika rozgrywki w Mortal Kombat X pozostała bez większych zmian. To dobrze skonstruowany system, którego podstawy szybko załapią nowicjusze przechodząc stosowny trening, a starzy wyjadacze, którzy zjedli zęby na poprzedniej odsłonie, odnajdą się w „dziesiątce” bez problemu. Tu nie potrzeba było radykalnych zmian, wystarczyło tylko zbalansować ciosy i postacie, by w trakcie walk turniejowych zapewnić uczestnikom równy poziom, gdzie o zwycięstwie decydują umiejętności, a nie wybór wojownika. Czy to się udało? Trudno w pełni ocenić zaledwie po tygodniu od premiery. Owszem, podbródkowe w dalszym ciągu są najłatwiejszym ciosem, który zadaje sporo obrażeń, a niektórymi zawodnikami steruje się znaczenie łatwiej niż innymi. Potrzeba jednak dziesiątek godzin spędzonych z grą w sieci, by z całą stanowczością stwierdzić, że równowaga została zachowana. Po kilkunastu godzinach spędzonych do tej pory z Mortal Kombat X odnoszę wrażenie, że jest zdecydowanie lepiej. Jeśli się mylę i czytają mnie turniejowe stare wygi, poprawcie mnie w komentarzach.Walka jest tu dynamiczna, a naleciałości z Injustice: Gods Among Us, poprzedniej gry studia NetherRealm, nadają jej jeszcze większej widowiskowości. W Mortal Kombat X możemy bowiem korzystać z elementów otoczenia w celu zrobienia krzywdy przeciwnikowi lub wypracowania sobie lepszej pozycji do ataku. Areny nie dość, że zachwycają designem, to jeszcze są funkcjonalne. I choć nie wszystkie interaktywne elementy otoczenia zostały kontekstowo dopasowane, to jednak kiedy rzucamy babcią w oponenta czujemy ten rozbrajający absurd, który towarzyszy serii od samego początku. Podobnie jest z X-Rayami (w polskiej wersji zwanymi prześwietleniami), czy Fatality, które są jeszcze bardziej krwawe, brutalne i niesmaczne od tych z poprzedniej części. Niesmak pozostawiają jednak Brutality, które choć wróciły do gry i wymagają od nas spełnienia szeregu warunków w trakcie starcia by je wykonać (co cieszy), to jednak są zdecydowanie mniej efekciarskie niż wspomniane wcześniej X-Raye czy Fatality (co smuci).
Nowością są style walki, które wybieramy przed przystąpieniem do pojedynku. Każdy z 24 zawodników posiada w swoim repertuarze trzy warianty. I tak przykładowo Scorpion wybierając Inferno zdobywa zdolność przywoływania demonicznego pomiotu, Ninjutsu pozwala na korzystanie z charakterystycznych ataków przy użyciu dwóch mieczy, a Płomienie Piekieł zapewniają dostęp m.in. do kuli ognia czy ognistej aury. To, jaki wariant wybierzemy, spowoduje odblokowanie dostępu do różnych ciosów, które jednak niezależnie od wybranego stylu wyprowadzamy na ogół tymi samymi kombinacjami przycisków. Z jednej strony jest to urozmaicenie rozgrywki, dzięki któremu możemy stosować różne taktyki w zależności od tego z kim przyjdzie nam się zmierzyć, z drugiej jednak widać, że spora część wariantów została dodana na siłę, byleby tylko każda z postaci miała do nich dostęp, a w praktyce nie różnią się one zbyt wiele od siebie.Skoro zaś o zawodnikach mowa, w Mortal Kombat X znajdziemy zarówno starych znajomych, jak i zupełnie nowe postacie. Nie mogło zabraknąć co prawda już podstarzałych, ale ciągle prezentujących wysoką formą klasycznych przedstawicieli serii jak wspomniany już Scorpion, Sub-Zero, Johnny Cage, Sonya Blade, Liu Kang, Jax, Raiden czy Kano. Twórcy postanowili jednak odświeżyć dostępny wachlarz uczestników odwiecznego turnieju Mortal Kombat. Połowa ze świeżaków to dzieci lub krewni dobrze nam już znanych wojowników. Cassie Cage to córka Johny’ego i Sonyi, Jacqui Briggs, to, jak nietrudno się domyślić, oczko w głowie Jaxa, Takeda jest synem Kenshiego, a Kung Jin bratankiem Kung Lao. Szkoda tylko, że poza tym ostatnim, będącym swego rodzaju rekompensatą za brak Nightwolfa, za mocno stylem walki przypominają swoich rodziców.
Znacznie lepiej prezentuje się czwórka nowicjuszy z pozaziemskiego świata. Kotal Kahn, nowy przywódca Pozaświata godnie reprezentuje swoje królestwo. Ferra i Torr to duet złożony z małej istoty oraz wielkiego mięśniaka, który, choć powolny, to zadaje spore obrażenia. D’Vorah, zawodniczka dość trudna do opanowania, pod swoim chitynowym pancerzem skrywa zabójcze żądło i legowisko żądnych krwi owadów. Erron Black to z kolei rewolwerowiec żywcem wyjęty z Dzikiego Zachodu, który nie tylko sprawdzi się w walce na odległość, ale i w bliskiej odległości zrobi użytek ze swojego ostrza naramiennego. A co najważniejsze, wszystkie nowe postacie z Pozaświata są świetnie zaprojektowane, a gra nimi w odróżnieniu od ziemskiego narybku wprowadza sporo świeżości.Zapytacie być może jednak co się stało z Baraką, Sindel czy Rainem? Są w grze, ale wyłącznie jako niegrywalne postacie w trybie fabularnym. Choć jak długo takie pozostaną to otwarte pytanie, bowiem moderom już udało je się odblokować w pecetowej wersji. Sama historia w Mortal Kombat X jest zaskakująco dobra, choć należy brać pod uwagę fakt, że mówimy to o dobrym filmie klasy B. Tuż po wydarzeniach z poprzedniej części Raiden wraz z Sonyą i Johnnym pokonują Quan Chi i Shinnoka, zamykając tego ostatniego w amulecie. Ćwierć wieku później Quan Chi znajduje jednak sposób na uwolnienia swego mistrza, a ziemskie Siły Specjalne złożone z potomków weteranów serii zmuszone są do zawarcia sojuszu z Kothal Khanem, nowym quasi-azteckim przywódcą Pozaświata w celu obrony całej krainy przed Shinnokiem.
Cały tryb fabularnym jest zrealizowany niczym film, w którym kolejne nieinteraktywne sceny przeplatane są pojedynkami. Każdy kolejny rozdział to poznawanie i przejmowanie kontroli nad nową postacią, dzięki czemu możemy zapoznać się bliżej ze wszystkimi bohaterami występującymi w grze. Owszem, scenariusz nie ustrzegł się dziur i błędów logicznych, ale i po Mortal Kombat nie spodziewałem się dramatu szekspirowskiego. Jak na przyjętą, nieco kiczowatą konwencję, Mortal Kombat X w trybie fabularnym radzi sobie zaskakująco dobrze, zapewniając zabawę na kilka dobrych godzin.W Mortal Kombat X nie mogło także zabraknąć trybu Test Your Luck, w którym mierzymy siły nie tylko z przeciwnikiem, ale i częstokroć z różnymi modyfikatorami, które tak potrafią uprzyjemnić, jak i uprzykrzyć rozgrywkę. Walka z odwróconymi kombosami, bez możliwości blokowania, z magnetyczną podłogą i latającymi rakietami? Proszę bardzo. Chcecie sprawdzić kto szybciej nadusza przyciski? Powodzenia w łamaniu pada podczas Sprawdzianu Siły. A może macie ochotę na udział w klasycznej drabince. Zapraszam do wieży, zarówno tej tradycyjnej, jak i żywej, która w trakcie kolejnych starć potrafi zmienić zasady rozgrywki. Ubolewam jedynie nad brakiem Wieży Wyzwań znanej z poprzedniej części.
Zamiast tego twórcy postanowili wprowadzić w Mortal Kombat X wojny frakcji. Przed rozpoczęciem gry wybieramy jedną z pięciu dostępnych stron konfliktu. Walcząc dla wybranej organizacji zdobywamy punkty frakcji, dzięki czemu nie tylko rozwijamy naszą kartę gracza, ale i zdobywamy m.in. dostęp do tzw. Faction Kill, które w niczym nie ustępują widowiskowością klasycznym Fatalities, czy wież frakcyjnych, w których mierzymy się z obecnie panującą organizacją bądź walczymy o utrzymanie prymatu najlepszej frakcji. Ciekawe urozmaicenie rozgrywki, szkoda tylko, że serwery odpowiadające za tryb Frakcji często są niedostępne.Punkty w Mortal Kombat X zdobywamy w zasadzie przez cały czas, zarówno te frakcyjne, jak i doświadczenie, pozwalające na awans na kolejny poziom i dostęp do modyfikatorów karty gracza. Zmieniając jej ikonę, tło oraz obramowanie uzyskujemy dodatkowe bonusy za wygrywanie pojedynków lub wykonywanie konkretnych akcji w trakcie starć. Dodatkowo za każdy pojedynek otrzymujemy także żetony, które możemy wykorzystać w Krypcie, specjalnej mini grze przypominającej prymitywne dungeon crawlery, gdzie plądrując kolejne nagrobki odblokowujemy dostęp do nowych ciosów kończących, grafik koncepcyjnych, strojów, muzyki czy takich bonusów jak łatwe fatality czy możliwość pominięcia walki. Trzeba się jednak sporo napocić rozgrywając wiele starć, by odblokować wszystkie sekrety skrywane przez Kryptę. Oczywiście można pójść na łatwiznę i uzyskać od razu dostęp do całego skarbca Mortal Kombat X przelewając na konto twórców za pośrednictwem PlayStation Store całkiem pokaźną sumkę prawdziwej waluty.
Na koniec zostawiłem zaś to, co tygryski lubią najbardziej, czyli tryb sieciowy. Bez problemu możemy pograć we dwójkę na jednej kanapie, ale kiedy brakuje nam partnera pod ręką, Mortal Kombat X oferuje starcia jeden na jednego z losowym przeciwnikiem, rozgrywkę w pokojach, gdzie możemy sprawdzić jakie mamy procentowe szanse na zwycięstwo z oponentem, walkę zespołową, starcia w wieżach czy tryb Władca Igrzysk, w którym możemy spróbować wygrać następujące bezpośrednio po sobie walki z grupą przeciwników. Rozgrywka jest płynna, lagów psujących komfort pojedynków nie uświadczyłem, a mój jedyny zarzut to bardzo słaby matchmaking, gdzie początkujący gracz na dzień dobry może trafić na sieciowego wyjadacza. Nie zachęca to do kolejnych starć w sieci. Na szczęście nic nie stoi na przeszkodzie, by umówić się ze znajomym po drugiej stronie łącza, o którym wiemy, że ma podobny poziom doświadczenia, a w przypadku obrywania po tyłku nie ucieknie z pola walki.Mortal Kombat X to udane rozwinięcie poprzedniej odsłony. Nie tak rewolucyjne, ale i rewolucja nie była potrzebna. Solidny lifting, kilka nowych patentów i postaci sprawiają, że fani bijatyk ponownie zasiądą na długie godziny przed Mortal Kombat. W testowanej przez mnie wersji na PlayStation 4 nie mogłem narzekać na żadne spadki płynności, a same pojedynki ładowały się bardzo szybko. Komfort grania i przystępny mechanizm rozgrywki przypadnie do gustu zarówno tym, którzy dopiero co zaczynają swoją przygodę z Mortal Kombat, jak i tym, którzy serię znają od pierwszej części. I tylko szkoda, że mimo wszystko w niektórych miejscach gry czuć pewien niedosyt.
Druga opinia: Piotr Nowacki
Na wstępie przyznam: nigdy nie byłem fanem Mortal Kombat. Z chęcią grałem przy spotkaniach ze znajomymi, ale np. w wypadku MK9 solową rozgrywkę zakończyłem po przejściu kampanii, a tryb on-line uruchamiałem bardzo sporadycznie. W kwestii mordobić zawsze na pierwszym miejsciu był Virtua Fighter, trochę dalej zaś Tekken, „mortale” służyły co najwyżej za okazjonalną odskocznię.
Mortal Kombat X ma szansę zmienić tę sytuację. System walki teoretycznie prawie się nie zmienił, jednak mniejsze i większe usprawnienia znacząco w moim odczuciu zmieniły ogólny feeling gry. Dzięki interaktywnym elementom planszy znacząco zwiększyła się ilość opcji taktycznych, juggling został usprawniony, całość rozgrywki sprawia dla mnie wrażenie bardziej satysfakcjonującej. Są to odczucia mocno subiektywne, i podobnie jak Łukaszowi trudno mi to w pełni ocenić po ledwie kilku dniach spędzonych z padem, jednak MKX ma w sobie coś, co zachęca mnie do dalszej zabawy i rywalizacji – czego dla mnie brakowało w MK9.
Nie do końca się zgadzam z Łukaszem jeśli chodzi o nowych zawodników. Nowe pokolenie ma co prawda podobne sterowanie do swoich krewnych, jednak tutaj również wprowadzono na tyle dużo zmian, że nie czuję efektu „kopiuj-wklej”. Ponadto, przekonuje mnie dizajn Takedy (a szczególnie jego nietypowe dwa bicze), jak i urzeka mnie bezczelność Cassie Cage, dzięki czemu oboje mają szanse stać się jednymi z moich ulubionych wojowników w MKX.
Dosyć niedopracowanym elementem wydają się być wojny frakcji. Główny problem jest taki, że zdecydowana większość graczy wybiera Lin Kuei, przez co przedstawiciele innych opcji nie mają szans na rywalizację. Moim zdaniem rywalizacja powinna być oparta nie na ogólnej liczbie punktów zdobytej przez wszystkich graczy, lecz na podstawie zaangażowania poszczególnych uczestników - gdyby brano np. średnią z punktów zdobytych przez każdego gracza, rywalizacja miałaby wtedy większy sens. Mam nadzieję, że zostaną wprowadzone na tym polu zmiany.
Mimo mniejszej ilości wojowników, kontrowersyjnego DLC czy pozbycia się niektórych trybów gry (jak np. usunięcie opcji tag team) Mortal Kombat X ma spore szanse stać się grą, która zmieni w moich oczach oblicze całej serii. Czy tak się stanie faktycznie – jeszcze się przekonam. Wiem tyle, że jak tylko skończę pisać ten tekst, od razu wracam do gry.
Jeśli chodzi o samą ocenę, moim zdaniem Mortal Kombat X zasługuje na przynajmniej 8.5, jeśli nie 9.0. Twórcy mogliby zwyczajnie odciąć kupony od poprzedniej odsłony, i zrobić jedynie nowego "mortala" z usprawnieniami znanymi z Injustice - poszli jednak o krok dalej, dodając różne style walki, a także podjęli ryzykowną decyzję, by skupić się na nowych wojownikach. Teraz mam nadzieję, że konkurencyjne bijatyki nie będą zasypiać gruszek w popiele i godnie staną do walki o prymat na rynku mordobić na nowej generacji konsol.