Jeżeli w tym roku postanowiliście wybrać się do kina tylko raz, to wybierzcie się na Sicario. Jeżeli więcej, to i tak idźcie na Sicario.
Jeżeli w tym roku postanowiliście wybrać się do kina tylko raz, to wybierzcie się na Sicario. Jeżeli więcej, to i tak idźcie na Sicario.
Rzadko kiedy zdarza mi się, żebym po skończonym seansie układał ręce do oklasków. Tak było w przypadku Sicario i nie zacząłem bić brawo tylko z uwagi na szacunek dla reszty widzów, którzy podobnie jak ja, byli w wyraźnym szoku. Chwila była doniosła - mieliśmy jedną z niewielu w życiu aby doświadczyć doskonałości.
Ciężko mi jest pisać o filmie, który ma być z założenia wielką niespodzianką, w sposób, który nie zepsułby odbioru. Jeżeli chcecie doświadczyć Sicario w pełni, to przestańcie czytać w tej chwili i wróćcie do lektury po powrocie z kina.
Obejrzeliście? Okej, to lecimy dalej.
Sicario to dzieło wykute w zupełnym braku poszanowania dla wrażliwości widza. Film zaczyna się na modłę Hitchcockowską potężnym uderzeniem, które daje nam niejakie wyobrażenie na temat ciężaru i tematyki filmu. Sicario to opowieść o walce amerykańskiego wymiaru sprawiedliwości z kartelami narkotykowymi, które współcześnie działają przede wszystkim z terenu Meksyku. Z czasem jednak okazuje się, że pierwsze sceny to jedynie preludium. Spirala przemocy nakręca się tym bardziej, im bliżej jesteśmy swoistego "jądra ciemności", kolejne tabu są łamane, cel przesłania wszystko inne. Widz co chwila zadaje sobie pytanie "kiedy cel przestanie być istotny, a sednem będzie walka i przemoc?". Jeżeli coś już świta Wam w głowie, to skojarzenia macie nieprzypadkowe, bo reżyser nie ukrywa inspiracji dziełem Coppoli (mowa o Czasie Apokalipsy).
Historia skupia się na młodej agentce Kate Macy, która zostaje wplątana w wielką akcję wymierzoną przeciwko jednemu z meksykańskich bossów narkotykowych. Nie do końca wie co się dzieje, nie do końca zgadza się z działaniami swoich kolegów, nie do końca wierzy w to, aby cel uświęcał środki, nawet w skrajnych przypadkach. Przez cały czas zdaje się być piątym kołem u wozu. Nieprzypadkowo, o czym dowiadujemy się później. Jej postać to punkt kontrastu dla postępujących po sobie wydarzeń, które ostatecznie, zupełnie dla widza niespodziewanie, układają się w zgrabną intrygę.
Reżyser co jakiś oddaje się przyjemności czarowania widza pięknymi scenami i mistrzostwem w kreowaniu napięcia. Przez pierwsze czterdzieści pięć minut (z wyłączeniem otwierających scen) ogranicza się do tworzenia zarysu sytuacji przy pomocy pięknych obrazków, jednocześnie płynnie "napinając strunę" poprzez półsłówka, efekty dźwiękowe i pracę kamery. Co ciekawe w tym przypadku "pięknych" nie oznacza wcale "kolorowych". Po seansie Denis Villeneuve jest dla mnie mistrzem w malowaniu obrazów za pomocą realistycznych kadrów. Błękit nieba, tryskająca zielenią trawa, słońce malujące głębokie cienie? Zapomnijcie. Szarość, stonowane kolory, przemglone krajobrazy. Piękno w realizmie potęgują artystyczne układy kadrów i budująca napięcie ścieżka dźwiękowa.
Właśnie, napięcie. Sicario to film który w teorii jest thrillerem, ale w rzeczywistości wpada w horror. Bezkompromisowy realizm, szybkie, niemalże chirurgiczne sceny przemocy, sugestywne ujęcia i świetna gra aktorska sprawiają, że przez cały seans czułem autentyczny niepokój. Reżyser ma dla nas jasny przekaz - życie może być horrorem, a ja pokazałem Wam zaledwie namiastkę. Widzimy dużo, ale jeszcze więcej słyszymy, wyobrażamy sobie czy wyczytujemy ze spojrzeń Benicio Del Toro grającego hipnotyzującego Alejandro czy Josha Brolina będącego w filmie odrobinę irytującym Mattem Graverem. Swoją rolę w przelewaniu na widza strachu ma Emily Blunt grająca główną rolę agentki Kate Macer. Młoda funkcjonariuszka jest autentycznie przerażona tym co widzi, odrzuca świat pełen przemocy, próbuje grać według reguł. Na próżno. Jest przerażająco bezradna.
Sicario to film o Ameryce, o Meksyku, o zemście, o sprawiedliwości, o wojnie, o strachu, o braku zasad. O świecie w którym żyć mogą tylko wilki. Niestety, granice tej krainy bezprawia poszerzają się. Jak zatrzymać tę ekspansję przemocy? Reżyser nie daje żadnej odpowiedzi poza jedną, skierowaną do osób, które nie chcą brać udziału w wojnie, ani się do niej nie nadają - uciekać. Uciekać na prowincję, gdzieś gdzie jest spokojnie. Ten morał sprawia, że seans kończymy autentycznie zaniepokojeni i zszokowani.
W moim mniemaniu mamy do czynienia z nieskazitelnym klejnotem. Każdy, kto twierdzi inaczej musi być cynikiem, albo zupełnym kulturowym analfabetą. Będę swojego zdania bronił do ostatniej kropli krwi i jestem gotów wejść w dyskusję z każdym komentującym, który nie podzieli mojego zdania. Dla takich filmów jak Sicario istnieją aktorzy, reżyserzy, przemysł filmowy. Dla takich filmów wymyślono kamerę, a z filmu uczyniono sztukę. Dla takich filmów warto jeszcze chodzić do kina.