Urodziliśmy się za późno, aby odkrywać Ziemię, ale za wcześnie, aby eksplorować kosmos. Zostają nam filmy o podróżach w nieznane.
Urodziliśmy się za późno, aby odkrywać Ziemię, ale za wcześnie, aby eksplorować kosmos. Zostają nam filmy o podróżach w nieznane.
Nie mam przesadnie wysokiego mniemania o współczesnej kinematografii. Bardzo, baaardzo rzadko zdarza się, aby w kinie były dwa filmy godne uwagi. Jeszcze rzadziej, wręcz niewiarygodnie rzadko zdarza się, abym idąc do kina tydzień po tygodniu za każdym razem wyszedł zadowolony. Dopiero co byłem na genialnym Sicario, a już do kin wchodzi Marsjanin, który zaintrygował mnie już samym zwiastunem. Przedpremierowe nadzieje często jedna zawodzą. Jak było w tym przypadku?
Dobrze już dobrze, nie będę dłużej budował napięcia. Stała się rzecz niesłychana - tydzień po tygodniu byłem na dwóch świetnych filmach. Marsjanin to jeden z najprzyjemniejszych filmów przygodowych, jakie oglądałem w ostatnich latach. Nie tak wyśmienity, żeby widz wychodził z siebie, ale zdecydowanie godny uwagi.
Chyba nie muszę się bać, że zaspojleruję Wam fabułę, bo wszystko o niej powiedział zwiastun. Matt Damon w roli Marka Watney'a mówi tam wszystko - oto jest naukowiec, który w wyniku wypadku przez pozostaje zostawiony samemu sobie na Marsie. Jego ekipa wraca na Ziemię, a on podejmuje tytaniczne wysiłki, aby pozostać przy życiu. Pierwszym problemem jest oczywiście żywność, potem Watney podejmuje próbę nawiązania połączenia ze światem zewnętrznym, aby powiadomić NASA o swoim położeniu. Rzecz jasna obca planeta nie byłaby sobą, gdyby nie ciągnące się jeden za drugim problemy i wyzwania. Na szczęście główny bohater to człowiek o silnej woli i dosyć pogodnym nastawieniu, a co za tym idzie, dostajemy coś w przygodowym klimacie "Robinsona Crusoe", a nie alienację i zezwierzęcenie a'la "Wyspa doktora Moreau".
Może to Was nieco zdziwić, ale Marsjanin jest dosyć pogodnym kinem przygody, obrazem pełnym nadziei na lepsze jutro i optymizmu. Zapomnijcie o postapokaliptycznych wizjach, posępnych refleksjach i brudnych kadrach. Marsjanin to opowieść, która czasami przyspiesza tętno, ale przede wszystkim skłania do zachwytu nad człowiekiem, otaczającym nas światem, a także perspektywą eksploracji kosmosu. Nawet jeżeli przychodzi cierpieć, albo ginąć, to w imię piękna. Niemalże dokładnie takie słowa wypowiada jeden z bohaterów. Taki jest wydźwięk całego Marsjanina. I wiecie co? Mi to odpowiada, bo mam już serdecznie dosyć strachu przed kosmosem i wiecznego asekuranctwa. Lećmy w na inne planety, przygoda czeka!
Niemalże idealistyczne podejście jest prezentowane na każdym kroku. Brak w filmie chociażby jednej osoby o wątpliwej moralności - każdy jest skory do pomocy, a nawet gdy podejmowane są złe decyzje, to wynika to z troski o większe dobro. Egoizm? Zapomnijcie. Film jest tak huraoptymistyczny, że mógłby być częścią kampanii PRowej NASA, gdyby amerykańska agencja kosmiczna nie zwijała powoli żagli (SHAME! SHAME! SHAME!), odwlekając w czasie załogowe misje na inne planety.
Marsjanin to nie tylko pean na cześć podróży w nieznane, ale również świetne kino akcji. Ostatni raz tak mocno trzymałem kciuki za główną bohaterkę podczas seansu z Grawitacją. Teraz również nieraz zdarzyło mi się wstrzymać oddech, a napięcie, było niemalże namacalne. Duża w tym zasługa niezłego scenariusza, który sprawił, że filmowy Watney jest bardzo żywy. Jako antyfan Matta Damona odmówię mu jakiejkolwiek zasługi w przypadku Marsjanina, chociaż nie powiem, żeby jakoś specjalnie mnie drażnił.
Niemałe walory płyną również z audiowizualnej sfery filmu. Muzyka na początku mnie śmieszyła (to głównie disco z lat 80-tych), ale z czasem idealnie wpisywała się w konwencję przełamywania powagi sytuacji. Zdjęcia to również świetna robota - Czerwona Planeta jest w Marsjaninie dokładnie taka, jaką ją sobie wyobrażałem - niegościnna, przytłaczająca, ale piękna.
Warto jest pójść do kina. Szczerze mówiąc, to nie wyobrażam sobie, żeby komuś ten film mógł się nie spodobać. To świetne kino niedalekiego science-fiction, bardzo pozytywne, otwarte praktycznie na wszystkie grupy wiekowe, dobrze napisane, nakręcone i zagrane. O ile Interstellar był raczej dla fanów cięższego s-f, a Grawitacja dla tych, którzy przedkładają formę nad treść, o tyle Marsjanin to niemalże uniwersalne kino w stylu Apollo 13. Kto wie, może ten obraz zapoczątkuje zmianę nastawienia do podróży kosmicznych i USA wróci do brania udziału w wyścigu na Marsa?