Makbet - recenzja filmu

Kamil Ostrowski
2015/11/28 20:00
0
0

Świetny film na wycieczkę szkolną. Połowa klasy prawdopodobnie stwierdzi, że nic nie zrozumiała, ale reszta wyjdzie oniemiała.

Makbet - recenzja filmu

Chodzi się teraz jeszcze ze szkołą do kina? Za moich czasów się chodziło, chociaż z każdym rokiem jakby coraz mniej, więc teraz to już nie wiem. Gdybyście jednak wciąż mieli okazję od czasu do czasu zaliczyć odpoczynek od zajęć szkolnych dzięki wycieczce przed srebrny ekran, to warto zasugerować polonistce, aby zabrała Was właśnie na Makbeta.

Makbet to specyficzny film. Nie poleciłbym go na wypad z przyjaciółmi, ani na randkę (możecie na niego skoczyć z drugą połówką, o ile wyraźnie zaznaczycie, że romantycznie nie będzie). Sam lubię o produkcjach tego typu myśleć jako o kinie "komercyjnym-niekasowym". To filmy, które ledwie łapią się na to, żeby pokazywano je w multipleksach, a jednocześnie prawie nigdy na siebie nie zarabiają. Mam wrażenie, że swoje powstanie zawdzięczają namowom grupki zapaleńców, reżysera, scenarzysty, aktorów, itd., którzy ostro nawinęli makaron na uszy w jakieś wytwórni, żeby zebrać nań fundusze. Jak inaczej wytłumaczyć, że firmy, których zadaniem jest przecież zarabianie, wyłożyły 20 milionów dolarów na stworzenie Makbeta? Nawet Edward Gierek by się zorientował, że to utopione pieniądze.

Dodajmy do tego, że to żadna współczesna adaptacja, a niemalże wierne odtworzenie wizji Szekspira. Jasne, są pewne odstępstwa od oryginału, ale to kwestie marginalne i nie zmieniające istoty rzeczy. Najważniejsze wątki pozostają nietknięte. Co ważne, aktorzy wypowiadają kwestie wyjęte żywcem z wiekowego dramatu Szekspira. Specyficzny, starodawny język i pewna teatralność tworzą poczucie obcowania z czymś bardzo zbliżonym do właściwej sztuki.

Idąc na Makbeta do kina przede wszystkim miejcie na względzie, że to tragedia w pełnym znaczeniu tego słowa. To klasyczna opowieść od fascynacji władzą, o konsekwencjach wynikających z przekraczania granic własnej moralności, o strachu, o poczuciu winy, o szaleństwie. Wszystko to osadzone w smętnych, wręcz depresyjnych krajobrazach Szkocji i Anglii. Przygotujcie się na to, że film pozostawia po sobie potężny smutek i refleksję. Jest prosty, ale mocny w wyrazie - zupełnie jak dramat z którego zresztą wyciska ile tylko się da. Nie wyobrażam sobie, żeby w jakimś teatrze można było lepiej przekazać "co poeta miał na myśli".

GramTV przedstawia:

Oczywiście całe to "ambitne" podejście do tematu na niewiele by się zdało, gdyby sprawę pokpili aktorzy. Na szczęście główna para aktorów - Michael Fassbender jako Makbet i Marion Cotillard jako Lady Makbet poradzili sobie znakomicie. Wyobrażam sobie tylko jaką okazją dla aktorów kochających swój zawód musi być wzięcie udziału w takim przedsięwzięciu - nic więc dziwnego, że dają z siebie wszystko. Oboje magnetyzują, przerażają, a z czasem budzą nawet współczucie, mimo tego, że ich czynom daleko do szlachetnych. Radę dają też postaci drugoplanowe - w pamięć zapada szczególnie Sean Harris jako Makduff (którego część z Was może kojarzyć z anulowanego niestety serialu Rodzina Borgiów)

Pochwalić muszę też zdjęcia, które są po prostu boskie. Majestatyczna, magiczna w pewien sposób Szkocja staje się w rękach reżysera bardzo wdzięcznym materiałem, niemalże plastycznym. Kolejna okazja do popisu dla twórców - Makbet wyląduje w niejednym CV.

Aha, nie wiem czy wspomniałem już o tym - film jest dosyć ciężki w odbiorze. Język szekspirowski jest trudny, a sytuacji nie poprawia fakt, że tłumaczenie bardziej przeszkadza niż pomaga w śledzeniu fabuły. Znane jest przysłowie, że tłumaczenia są jak kobiety - wierne nie są piękne, a piękne nie są wierne (bez obrazy) - w tym przypadku wybrano ten przekład, który był piękny. To może być lepszy wybór, jeżeli chce się czytać dramat w formie papierowej, ale oglądając film wolałbym, żeby słowa wypowiadane przez aktorów pokrywały się z tym, co jest na napisach. Na Makbecie siłą rzeczy po pewnym czasie starałem się już tylko słuchać wypowiedzi aktorów - ta opcja jest jednak zarezerwowana dla tych, którzy po angielsku mówią przynajmniej biegle.

Jest spora szansa na to, że jeżeli na Makbeta pójdziecie z własnej inicjatywy, to na sali będzie jakieś dziesięć osób, z czego połowę będą stanowić rozochocone bibliotekarki i polonistki. Niech Was to przypadkiem nie zniechęca. Warto ten film obejrzeć, a niska frekwencja nie wynika z niskiej jakości produkcji - wręcz przeciwnie, Makbet jest za dobry dla większości widzów (smutna prawda). Jeżeli lubicie się odchamić raz na jakiś czas, a nie możecie dostać biletów do teatru, filharmonia Was nudzi, a opera przyprawia o ból głowy, to przez długi czas nie będziecie mieli lepszej okazji. To trudny film, wymagający skupienia, ale ostatecznie pozostawiający nas z wrażeniem, że było warto.

Komentarze
0



Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!