Do kin właśnie weszła Mumia, która ma być pierwszym filmem z Dark Universe, czyli nowego filmowego świata Universal Pictures. Nowego? No nie do końca...
Jak sygnalizowałem na samym starcie cyklu, moje felietony nie będą biegły jakimś z góry wyznaczonym szlakiem. Ważna jest inspiracja, a te nadchodzą niespodziewanie. Na przykład na dziś w planach miałem co innego, ale wczoraj poszedłem do kina. No i od razu narodził się nowy pomysł. Film który oglądałem, to nowa Mumia. Jako wielki fan poprzedniej wersji z Brendanem Fraserem, kino odwiedziłem z założeniem, że muszę na własne oczy zobaczyć tę herezję. Wyszedłem zadowolony, ale o powodach tego zadowolenia nie będę tu pisał, bo zrecenzowanie obrazu spoczywa na Trashce, z którą siedzieliśmy razem na seansie. Jej tekst ukaże się jeszcze dzisiaj, ale nieco później.
Mumia otwiera nowy cykl filmowy, który można by równie dobrze określić jako firmowy. Firma za nim stojąca to Universal Pictures, jeden z największych potentatów Hollywood. Takie mamy czasy, że widzowie oczekują od wytwórni spójnych światów. Szybko pojęli to ludzie z Marvel Studios, ekipie z DC Comics zajęło to nieco więcej czasu, ale mimo refleksu szachisty powoli dają radę. Gdzieś obok nowy King Kong ewidentnie pręży muskuły na spotkanie z Godzillą. Kilka lat temu ekipa z Universal Pictures walnęła się kolanami w czoła i przypomniała sobie, że robili coś takiego, nim to się stało modne. Konkretnie zaczęli taki eksperyment skromny wiek temu. Dlatego powołali do istnienia swoje Dark Universe, w którym wszelkie potwory, do których wizerunków mają prawa, mogą się spotykać.
Ktokolwiek oglądał świetny serial Penny Dreadful, w Polsce rozpowszechniany pod durnym tytułem Dom Grozy, wie, że takie połączenie w dzisiejszych czasach nie tylko jest możliwe, ale nawet pożądane. Polski tytuł gubi jednak sedno projektu, bo oryginalny odwołuje się do bardzo konkretnego zjawiska w literaturze: magazynów grozy za grosze (właśnie pensy w Anglii, ale też centy w USA). To właśnie w ich złotej erze nastąpiły pierwsze wymieszania opowieści. Znowuż nie bez powodu, bo oryginalne historie o potworach powstawały w jednym, konkretnym okresie historycznym, czyli siłą rzeczy ich dekoracje pochodziły z tej samej epoki. Wiktoriańskiej konkretnie.
Mówimy tu o tak zwanym romanie gotyckim, czyli literaturze grozy, która jako scenerię wykorzystywała stare pałace i zamczyska. Wszystko zaczęło się jeszcze przed czasami królowej Wiktorii, od śmiałego przekrętu Horacego Walpole'a. Ten wesoły jajcarz postanowił w 1768 roku opublikować swoją powieść jako... przekład nieznanego wcześniej średniowiecznego dzieła włoskiego.Wkręcił wszystkich, zachwytom nie było końca. To znaczy koniec nadszedł, ale dopiero przy drugim wydaniu, gdy to postanowił przyznać się do autorstwa. Nagle świetnie oceniane dzieło stało się szmatławcem niewartym uwagi. Oczywiście w opinii krytyków, którzy już w tamtych czasach mylili pojęcie krytyki z krytykanctwem. Czytelnicy jednakże połykali opowieść dalej. Nic dziwnego, że znaleźli się naśladowcy.
GramTV przedstawia:
Dziś to trochę niepojęte, bo mody zmieniają się szybciej, niż reklamy na wyświetlaczach, ale wtedy romans gotycki utrzymywał swą popularność mimo upływu czasu. Prawdziwa eksplozja miała nadejść dopiero wiek później. Uwerturą do niej była rewolucja przemysłowa i narodziny nowej wiary w naukę, bezkrytycznie przyjmującej, iż wszystko wkrótce będzie możliwe. Literackie pierwsze akordy zawdzięczamy dwudziestoletniej Mary Shelley, która napisała powieść Frankenstein, czyli współczesny Prometeusz. Dziś to jeden z kluczowych tekstów kultury, bo można go uznać za pierwsze dzieło gatunku Science Fiction (Brian Aldiss mi świadkiem). Kolejne dekady to narodziny kolejnych ikonicznych postaci zaliczanych dziś do szacownego grona klasycznych potworów. Irlandczyk Bram Stoker powołuje do istnienia Drakulę, Szkot Robert Louis Stevenson pisze Doktora Jekylla i pana Hyde’a a Oscar Wilde Portret Doriana Graya. Herbert George Wells, prawdziwy ojciec współczesnej fantastyki, straszy czytelników Niewidzialnym człowiekiem. Sporo z tych twórców znało się nawzajem, więc można mówić o pewnym zorganizowanym ruchu, mającym na celu straszenie czytelników i danie im zarazem do myślenia. Ostatnie skrzypce w tej orkiestrze gra Francuz Gaston Leroux - jego Upiór w operze niejako zamyka epokę, za chwilę potwory trafią na srebrny ekran.
Nim to nastąpi, dawne powieści grozy trafiają do masowego odbiorcy we wspomnianych groszowych magazynach. Najpierw jako oryginalne historie, potem zdarzały się miksy i połączenia, autorstwa mniej ambitnych autorów. To normalne, że teksty kultury są obrabiane przez drugą, trzecią i czwartą ligę twórców. Dziś mówimy o tym “fanfiki”, wtedy, u szczytu popularności opowieści za grosze, takie rzeczy spokojnie trafiały do druku. Tak czy inaczej, potwory stały się częścią kultury. Były rozpoznawalne. Rodzące się kino w sposób naturalny korzystało z nich. Tak się złożyło, że pierwsi w kolejce byli ludzie związani ze studiem Universal. Już w latach 20. Zekranizowali Dzwonnika z Notre Dame (a właściwie Katedrę Marii Panny w Paryżu) autorstwa Victora Hugo. Zaraz po Quasimodo na ekranach zagościł upiór z opery. Obu odegrał Lon Chaney, pierwszy w historii kina zawodowy odtwórca ról potworów.
Potem poszło z górki. Wytwórnia Universal Pictures wykopywała z tekstów kultury kolejne potwory i nadawała im filmowe wizerunki, które do dziś postrzegamy jako klasyczne i najbardziej słuszne. Bela Lugosi jako Drakula, Boris Karloff jako twór Frankensteina... Jeśli czytaliście te cudowne gotyckie ramotki, wiecie doskonale, jak inaczej opisywali te postacie ich twórcy. To jednak potęga kina. Nie jest tak, że Universal trzyma wyłączne prawa do klasycznych potworów, stały się bowiem częścią kultury masowej. Mają za to prawa do tych wizerunków, które od lat 30. XX wieku są niejako obowiązujące. Mają co wykorzystywać w ramach Dark Universe. Na razie są ostrożni z łączeniem - pierwsze filmy mają budować współczesne wizje potworów, a łącznikiem jest doktor Jekyll. Pamiętajmy jednak, że w latach 40. XX wieku to właśnie ta wytwórnia po raz pierwszy kazała się spotkać Drakuli, Potworowi Frankensteina i wilkołakowi. Wszystko przed nami.
Po obejrzeniu Mumii znam już dwie osie, które pozwolą im na taką zabawę. Wiem też, że ekipa odpowiedzialna za projekt Dark Universe nie zamierza drugi raz taplać się w tej samej kałuży. Ewidentnie czekają nas zmiany. Hołdów klasyce będzie sporo, ale na pokładzie są tacy ludzie jak Alex Kurtzman (wyrobnik, ale tutaj jako szef projektu i fan starych horrorów), Noah Hawley (seriale Fargo i Legion), czy Ed Solomon (od Facetów w Czerni), więc możemy oczekiwać czegoś nowego. Na pewno nie będzie to odtwarzanie jeszcze raz starych filmów. Nie z tymi ludźmi. Mumię już zrobili od nowa, teraz pozostaje nam czekać na ciąg dalszy. Zakontraktowali aktorów z najwyższej półki i póki co nie zamierają nas bombardować kilkoma obrazami na rok. Kolejna odsłona Dark Universe, czyli Narzeczona Frankensteina zapowiedziana jest dopiero na początek 2019 roku. Potwornie odległa data, że tak to ujmę.
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!