Paweł Pawlikowski tworząc Zimną wojnę wspiął się na swoje wyżyny, ale również na szczyt polskiej kinematografii.
Paweł Pawlikowski tworząc Zimną wojnę wspiął się na swoje wyżyny, ale również na szczyt polskiej kinematografii.
Sześćdziesięcioletni reżyser przez wiele lat mieszkał na emigracji. W wieku 14 lat jego rodzice zdecydowali się na wyjazd do Wielkiej Brytanii. Tam też rozpoczął swoją karierę, radząc sobie całkiem nieźle – jego filmy zdobyły pewien rozgłos, a nawet zgarnęły parę statuetek (m.in. BAFTA za najlepszy film dla Lata Miłości z 2004 roku). Jednak dopiero po powrocie do Polski Pawlikowski naprawdę rozwinął skrzydła. Przy czym o ile Ida urzekała przede wszystkim świetnymi zdjęciami, tak Zimna Wojna to dzieło kompletne: mądre, świetnie zagrane, trzymające w napięciu, emocjonalnie wykańczające i przepiękne. Istne katharsis.
Film rozpoczyna się niedługo po zakończeniu drugiej wojny światowej. Wiktor Warski (Tomasz Kot) wraz z Ireną Bielecką (Agata Kulesza) i Lechem Kaczmarkiem (Borys Szyc) przemierzają Polskę, poszukując ludowych brzmień. Słuchają śpiewu wsi, śpiewu prostego i autentycznego. Na podstawie tych nagrań, tego skumulowanego folkloru, pragną stworzyć zespół pieśni i tańca „Mazowsze”. Na przesłuchanie stawia się młoda Zula Lichoń (Joanna Kulig), która co prawda głos ma umiarkowanie wyrobiony, ale za to nadrabia charakterkiem. Nie zdradzę żadnej tajemnicy, jeżeli zdradzę, iż nie trzeba długo czekać na to, aż między Wiktorem i Zulą zacznie iskrzyć.
Ilość lekcji, jakich udziela nam Pawlikowski w czasie krótkich 85 minut trwania filmu, jest porażająca. Widzimy trud walki o swoją indywidualność w systemie silnie ukształtowanym przez ideologię. Już pal licho z tym czy jest to socjalizm, komunizm, nazizm czy inny ustrój totalitarny – Pawlikowskiego to wydaje się nie obchodzić, bo nie wchodzi on tutaj specjalnie w polityczne dysputy. Chodzi o trudność głośnego powiedzenia „nie!”. Wreszcie mamy trud podjęcia decyzji o emigracji. Strach przed nieznanym. Na samej emigracji mamy inne trudy. Trud opadnięcia na dno drabiny społecznej. Trud nauczenia się myślenia w obcym języku. Wreszcie trud największy – trud oswojenia się z myślą, że nigdy nie będziemy u siebie. Jakakolwiek by Matka Polska w chwili obecnej nie była, tak jej wszechobecność grzeje nasze serca w sposób niepodrabialny.
Co najpiękniejsze, Pawlikowski wykłada nam te lekcje w sposób niesamowicie mądry, bez nadęcia, tak typowego dla nadwiślańskich filmów. Nie dostajemy więc jednoznacznych morałów, a raczej wielkie znaki zapytania stawiane w miejscach, gdzie brakuje miejsca na łatwe odpowiedzi. Twórcy zresztą nie interesują uniwersalne prawdy – on opowiada prawdy swoich bohaterów: Wiktora Warskiego i Zuli Lichoń. Ich historia jest pieśnią o życiu dziwacznym, poetyckim, pełnym emocji rozmaitej barwy i kalibru. Oni sami zdają się być jednocześnie mądrzy, jak i durni do cna, ale cóż poradzić – to w końcu artyści.
Na osobny akapit zasługuje oprawa muzyczna. Piosenki na damskie głosy śpiewane w różnych aranżacjach to perła w koronie Zimnej wojny. Przeszywające, piękne wokale doskonale komponują się z poetyckim charakterem opowieści, niezależnie od tego czy są nam serwowane wraz z jazzowym czy ludowym akompaniamentem. Tekst góralskiej pieśni o miłości do tej chwili rozbrzmiewa mi w głowie, chociaż z kina wyszedłem już kilka godzin temu. Niezrównane są również zdjęcia, jak również wyczuwalna wrażliwość reżysera w ogóle. Po Idzie miałem wątpliwości czy aby filmowi nie poszczęściło się z genialnym operatorem, ale Zimną wojną Pawlikowski udowodnił, że wielkim artystą jest.
Film tego pokroju nie ma racji bytu bez wielkiego aktorstwa. Na szczęście duet Tomasz Kot i Joanna Kulig radzi sobie znakomicie. Trzydziestopięcioletnia aktorka świetnie sobie radzi zarówno gdy idzie jej się wcielać w rolę podlotka, jak i kiedy ze sporą dozą cynizmu i wyrzutu cierpi, bardziej czy mniej realne, katusze emigracji. Tomasz Kot z kolei pozostaje raz to odległy i nieprzenikniony, wręcz macho, raz to romantycznie młodzieńczy, nawet gdy jego filmowe alter-ego posuwa się już daleko w latach. Zupełnie przyzwoicie radzi sobie też Agata Kulesza, przynajmniej dopóki jest na ekranie, podobnie jak Borys Szyc w roli partyjniaka Lecha Kaczmarka. Reszt aktorów to praktycznie rzecz biorąc statyści.
Idzie zarzucałem, że nie jest opowieścią, a pocztówką. Dzisiaj niemalże zapomniałem już o czym był ten film. Jestem natomiast absolutnie przekonany, że z Zimną wojną będzie inaczej. Film jest pełen artyzmu, wizualnie może bez problemu konkurować z poprzednim dziełem reżysera, przy czym opowiada świetną, dobrze napisaną, genialnie zagraną historię. Proszę państwa, powstało nad Wisłą dzieło kalibru światowego, w dodatku o uniwersalnym przesłaniu, które będzie strawne dla widza międzynarodowego. Poprawcie mnie, ale to chyba pierwszy raz. Kudos panie Pawle.
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!