Escape Doodland to gra, w której największą bronią gracza są… pierdy.
Escape Doodland to gra, w której największą bronią gracza są… pierdy.
Zacznijmy może od tego, że Escape Doodland jest naprawdę dobrze udźwiękowioną produkcją. To przecież niezwykle istotne, ale oczywiście nie mam na myśli wyłącznie samych odgłosów bąków. Za każdym razem, gdy docierałem do punktu kontrolnego, uśmiechałem się pod nosem. Nie dość, że tabliczkę z napisem „checkpoint” trzyma skąpo odziany jegomość (najważniejsze zasłonięto liściem), to w dodatku wydaje z siebie naprawdę śmieszne dźwięki. Pisząc o sferze audio należy pochwalić również klimatyczną muzykę, która na samym początku budzi skojarzenia z bajkami emitowanymi w telewizji przed wieloma laty.
Nie myślcie jednak, że Escape Doodland przejdzie się samo. Co prawda autorzy określają swoje dzieło mianem hardkorowej platformówki, ale tak naprawdę jest sporo bardziej wymagających gier tego typu, jak chociażby Super Meat Boy. W każdym razie nie bez powodu w Escape Doodland startujemy na trudnym poziomie, by po czasie odblokować… trudniejszy (nie ma normalnego, a o łatwym w ogóle trzeba zapomnieć). No dobrze, ale co jest takiego w tej grze, że będziemy regularnie przeklinać pod nosem lub najlepiej w myślach, a w skrajnych sytuacjach pomyślimy nawet o tym, by rzucić padem w ścianę?
Escape Doodland to prosta do zrozumienia gra, którą jednak trudno perfekcyjnie opanować. Mamy tutaj do czynienia z auto-runnerem, co oznacza, że kierowany przez nas bohater porusza się automatycznie. Nasza rola polega na skakaniu (standardowy lub podwójny skok) po platformach i unikaniu pułapek. Ale nie tylko, bo jeszcze – a właściwie przede wszystkim – musimy uważać na goniącego nas potwora. Możemy go jednak oszołomić, puszczając bąka. Pierdy służą nam również do tego, by wykonać szarżę i tym samym pokonać trudną przeszkodę lub wybić się w powietrze, jeśli chcemy na przykład podnieść zapałkę (to właśnie dzięki niej podpalimy kolejne bąki) lub też uciec przed wspomnianym stworem. W trakcie rozgrywki kolekcjonujemy także zielone fasolki, by potem zamienić je na złote i tym samym odblokować rozmaite dodatki w sklepiku.
Od gry można się łatwo odbić, bo już wycieczka po lesie na pierwszym z dziesięciu dostępnych etapów potrafi dać w kość. Tak naprawdę jednak, gdy uda nam się zrozumieć reguły gry oraz zaliczyć trzy najważniejsze osiągnięcia (zgiń 10, 50, a potem 100 razy), będziemy czerpać niemałą radość z zabawy. Escape Doodland może niektórych odrzucić ze względu na specyficzną oprawę graficzną. Mnie taka stylistyka jak najbardziej odpowiada, ale przyznam, że liczyłem na większą różnorodność lokacji i pojawiających się w nich obiektów otoczenia. Mimo wszystko podczas zabawy nie tylko biegamy, ale także pływamy. Skaczemy po drzewach, po dachach budynków na Dzikim Zachodzie oraz… po zębach. To oczywiście jedynie część atrakcji przygotowanych przez twórców.
Escape Doodland to gra, w której liczy się precyzja. Zawsze musimy zmieścić się w czasie, by doskoczyć do platformy w odpowiednim momencie i nie dać się pożreć goniącemu nas stworowi. Pod tym względem produkcja studia flukyMachine także przypomina Super Meat Boya, a konkretniej walkę z pierwszym bossem. Jako że autorzy odebrali nam kontrolę nad tempem rozgrywki, nie możemy się zatrzymać ani na chwilę, a każda, nawet najmniejsza pomyłka sprawia, że cofniemy się do ostatniego punktu kontrolnego. Co istotne, wzorem klasycznych platformówek, do dyspozycji mamy jedynie trzy życia. Jeśli wykorzystamy wszystkie, będziemy musieli rozpocząć dany poziom od początku. Aha, po każdym niepowodzeniu na ekranie zobaczymy coś w rodzaju jury (jak w Tańcu z Gwiazdami, haha) trzymającego specjalne tabliczki informujące nas o liczbie żyć do wykorzystania.
Rozczarowała mnie nie tylko mała różnorodność lokacji, ale także fakt, że Escape Doodland zawiera wyłącznie 10 leveli. Owszem, ich ukończenie zajmie parę godzin, ale jeśli będziemy chcieli je powtórzyć, znając już rozkład pułapek, to uwiniemy się dużo szybciej. Można oczywiście podejść do zabawy raz jeszcze na trudniejszym poziomie, a nawet próbować zebrać wszystkie fasolki lub ukończyć poszczególne etapy bez śmierci. Tak czy siak, nie każdy będzie miał na to ochotę, a samo przejście gry po prostu zajmuje mało czasu. Za mało.
Bywały momenty, kiedy szczerze nienawidziłem Escape Doodland. Po wielu niepowodzeniach ma się ochotę rzucić grę w kąt, ale gdy nagle udaje się dotrzeć do końca trudniejszego etapu, tytuł sprawia mnóstwo satysfakcji. A o to przecież chodzi w wymagających platformówkach, czyż nie? Jeśli dokładnie takie uczucia wzbudzają one u odbiorcy, to znak, że są naprawdę dobrze zaprojektowane, a poziom trudności odpowiednio wyważony. Obie te cechy znajdziemy w recenzowanej produkcji, którą można śmiało polecić fanom gatunku. Zwłaszcza, że Escape Doodland nie kosztuje zbyt wiele, bo niecałe 36 złotych.
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!