Recenzja gry Blazing Beaks, czyli piekielnie wciągającego roguelite'a

Adam "Harpen" Berlik
2019/05/08 11:00
0
0

Kaczor, Dziobak, Kurczak, Drozd, Papuga, Pingwin i inni ruszają do akcji.

Recenzja gry Blazing Beaks, czyli piekielnie wciągającego roguelite'a

Trzeba przyznać, że Blazing Beaks wygląda bardzo niepozornie. Ot, kolejny „indyczek” jakich wiele. Niech was jednak nie zwiedzie dwuwymiarowa, kolorowa oprawa graficzna, bo dzieło studio Applava ewidentnie wyróżnia się na tle innych roguelite’owych strzelanek. Czym konkretnie? Chociażby zwariowanymi postaciami, bo kto to widział, by niewinna kaczucha strzelała do żab, a pingwiny zmagały się z uzbrojonymi ptakami?

Autorzy Blazing Beaks udostępnili ośmiu grywalnych bohaterów (część z nich odblokujemy wraz z postępami w rozgrywce). Niby mało, ale są oni na tyle zróżnicowani, że każdym gra się zupełnie inaczej. Najbardziej uniwersalny jest Kaczor, bowiem ma on najwięcej punktów życia (aż pięć), co okazuje się bardzo przydatne, gdy stawiamy pierwsze kroki w grze. Mimo wszystko jednak warto pamiętać, że posiadana przez niego broń zwana silną dmuchawą ma o połowę mniejszy zasięg od innych pukawek. Jeśli nam to przeszkadza możemy zagrać Kurczakiem, bowiem zasięg jego broni jest większy aż o 80 procent, ale z kolei ta postać nie celuje w trakcie biegu (nadrabia to jednak faktem, że potrafi zabić oznaczonych wrogów jednym strzałem). A co z HP? Aż cztery punkty, czyli całkiem sporo.

Blazing Beaks to z pewnością gra „easy to learn, hard to master”. Lewą gałką analogową sterujemy bohaterem, natomiast prawą strzelamy. Co jakiś czas podnosimy również przedmioty (o nich za chwilę), odwiedzamy sklepik, itd. Nie jest to nic, z czym nie poradziliby sobie nawet mniej doświadczeni gracze. Mimo wszystko opanowanie gry w stopniu zaawansowanym może zabrać mnóstwo czasu. I to właśnie wtedy, gdy zaczniemy „wymiatać” będziemy szukać wyzwań. Rozgrywkę można sobie utrudnić na wiele sposobów, wybierając chociażby Pingwina, który ma szansę na sklonowanie przeciwnika czy też Drozda, ponieważ w sytuacji, gdy dysponuje on zaledwie jednym punktem zdrowia gra zmniejsza jego maksymalne HP w momencie poniesienia obrażeń. Wesoło, prawda?

A jeszcze ciekawiej robi się, gdy zaczniemy podnosić artefakty (nie mylić z przedmiotami), które wypadają z zabitych przeciwników oraz bossów. Tak naprawdę jednak w początkowej fazie kampanii warto zbierać jedynie serduszka, by zregenerować energię życiową swojego bohatera. Artefakty są złe. Bardzo złe (aż do momentu, gdy wymienimy je na coś lepszego w sklepiku). Same w sobie zawierają wyłącznie negatywne efekty. Mogą one zmniejszać siłę rażenia naszej pukawki, zmniejszać szansę na znalezienie serduszek do leczenia, uniemożliwiać podnoszenie kluczy (dzięki nim otrzymujemy dostęp do bonusowych pomieszczeń) czy też sprawić, że bohater będzie poruszał się wolniej niż normalnie.

Wspomniałem już, że artefakty można wymienić na coś znacznie lepszego w sklepie. Na przedmioty, dzięki którym nasza postać zostanie wyposażona w rozmaite umiejętności pasywne, czyli zupełnie odwrotnie niż w przypadku artefaktów. Przedmioty mogą zwiększać zadawane przez nas obrażenia, szansę na otrzymanie dodatkowych serduszek, dołożyć nam punkt HP czy też sprawić, że z wrogów częściej będą wypadały artefakty. Ot, taki psikus ze strony twórców.

GramTV przedstawia:

Blazing Beaks charakteryzuje się wysokim poziomem trudności. Osoby, którym niestraszne to, co oferuje The Binding of Isaac i inne tego typu produkcje, z recenzowanym tytułem poradzą sobie bez większych problemów, ale większość osób w grze studia Applava będzie ginąć regularnie. Każda śmierć cofa nas oczywiście do początku kampanii, a nowe poziomy generowane są w pewnym sensie losowo. Zmienia się rozstaw wrogów, wypadają także inne artefakty, ale lokacja jest taka sama, co poprzednio. Dlatego warto wyciągać wnioski z porażek i uczyć się zachowania przeciwników, by w następnym podejściu lepiej poradzić sobie z nadciągającymi oponentami.

Poza normalnym stopniem wyzwania pojawia się także wariant kodowany. Możemy grać z wybranym ID rozgrywki (np. z poprzedniej próby), ale to taka sztuka dla sztuki, bo w ta opcja nie pozwala na odblokowanie wielu nowości. Aż przypomina się sytuacja z Cuphead, gdzie również mogliśmy spróbować swoich sił na „easy”, który wcale nie był taki łatwy, ale każdy, kto testował ten tryb doskonale pamięta, że nie można było w nim przejść całej kampanii. Niezależnie od tego, czy zdecydujemy się na zwykłe przejście czy też postanowimy sobie ułatwić rozgrywkę, będziemy mogli ruszyć do boju samemu lub w kooperacji dla maksymalnie czterech graczy.

Na uwagę zasługuje również multiplayerowy turniej, czyli dodatkowy sposób zabawy w Blazing Beaks, gdzie udostępniono aż pięć opcji rozgrywki. Znajdziemy tu klasyczny Deathmatch, ale poza tym dostępny jest tryb Upuść Serca, gdzie po odniesieniu obrażeń tracimy jedno serce, a inni gracze mogą je podnieść. Chcąc wyrównać szanse warto sprawdzić się w Jednej Broni, gdyż każdy uczestnik zabawy zaczyna z tą samą, losowo dobraną pukawką. Jest tu też coś w rodzaju Capture the Flag, czyli Strażnik Czaszki. Nasze zadanie polega na zdobyciu i przechowaniu czaszki przez określony czas. Jak widać, zarówno w kampanii, jak i w multi Blazing Beaks jest niesamowicie różnorodne pod względem opcji zabawy oraz dostępnych postaci.

Blazing Beaks testowałem na Switchu. Ogólnie korzystam z tej konsoli w trybie mobilnym, ale na potrzeby recenzowanego tytułu podłączyłem ją do monitora. Dlaczego? Odniosłem wrażenie, że w wersji przenośnej sterowanie nie jest na tyle precyzyjne, by pozwolić mi szybciej osiągać postępy w zabawie (to zarzut nie tylko w kierunku Blazing Beaks, ale także innych, bardziej wymagających gier), co zmieniło się w momencie, kiedy zacząłem bawić się stacjonarnie. Tutaj było już dużo lepiej. Może nie zacząłem nagle pokonywać wszystkich przeciwników, ale radziłem sobie i z czasem udawało mi się dojść coraz dalej.

Podsumowując, Blazing Beaks to gra różnorodna. Z pomysłem, humorem, ogromnym replayability i klimatyczną grafiką. Za około pięćdziesiąt złotych, bo na tyle wyceniono dzieło studia Applava, myślę że warto dać jej szansę już teraz.

8,0
Wcale nie taki lajtowy ten roguelite, ale na pewno wciąga
Plusy
  • satysfakcjonująca mechanika strzelania
  • bardzo różnorodne postacie do wyboru
  • losowo generowane etapy
  • system artefaktów "robi robotę"
  • wysoki, ale nieprzesadzony poziom trudności
  • różne tryby zabawy dla jednego i wielu graczy
  • humorystyczne podejście do tematu
Minusy
  • brakuje precyzji w trybie mobilnym na Switchu
Komentarze
0



Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!