Dziko i przyjemnie – recenzja gry Journey to the Savage Planet

Adam "Harpen" Berlik
2020/02/17 10:15
0
0

Udany debiut… weterana.

Dziko i przyjemnie – recenzja gry Journey to the Savage PlanetJourney to the Savage Planet jest debiutancką produkcją Typhoon Studios, ale nie oznacza to wcale, że mamy do czynienia z grą stworzoną przez kompletnych nowicjuszy. Warto wiedzieć, że założycielem wspomnianej firmy jest Alex Hutchinson, który przez wiele lat pracował w Ubisofcie nad tytułami z serii Assassin’s Creed oraz Far Cry. Z czasem postanowił opuścić szeregi francuskiego giganta i zająć się przygotowywaniem swojego dzieła, które na pierwszy rzut oka budzi skojarzenia z No Man’s Sky, lecz w istocie jest czymś (nie)zupełnie innym.

Główny bohater Journey to the Savage Planet to jeden z pracowników Kindred Aerospace, czyli firmy, która znajduje się na czwartym miejscu jeśli chodzi o korporacje zajmujące się eksploracją galaktyki w poszukiwaniu planet zdanych do zamieszkania przez ludzi. Nasz protagonista musi zbadać jedną z nich - AR-Y 26, zwiedzając kolejne obszary i zapoznając się z panującą na nich fauną oraz florą. W tym celu skanuje otoczenie i zapisuje notatki w swoim dzienniku, ale nie tylko, bo rozgrywka ma do zaoferowania znacznie więcej.

Jak zatem wiecie, w Journey to the Savage Planet nie udostępniono nam całego wszechświata. Żadna miejscówka nie jest też generowana losowo, jak to miało miejsce w No Man’s Sky, lecz została zaprojektowana przez autorów recenzowanej produkcji. To dobra wiadomość dla graczy, którzy narzekaliby na puste, pozbawione klimatu tereny – Journey to the Savage Planet zabiera nas do wielu różnych miejsc. Są gęste lasy, skaliste góry, pogrążone w mroku jaskinie z lawą… Gdzieniegdzie jakiś czas temu spadł śnieg, w innym miejscu natomiast najprawdopodobniej kiedyś była pustynia, lecz teraz przypomina nam o tym jedynie znajdujący się na ziemi piasek.

Journey to the Savage Planet z góry narzuca nam cel podróży, ale w każdej chwili możemy odpuścić wykonywanie powierzonych nam misji, by rozejrzeć się po okolicy. Misje polegają na chodzeniu od znacznika do znacznika, aktywowaniu jakichś mechanizmów, pokonywaniu wskazanych wrogów, zebraniu odpowiednich przedmiotów, i tak dalej. Już na samym początku dowiadujemy się, że w oddali znajduje się pewnego rodzaju wieża, więc dobrze byłoby sprawdzić, co się w niej kryje. Zanim jednak tam dotrzemy, będziemy musieli zebrać rozmaite surowce i zdobyć nowe elementy wyposażenia, do czego posłuży nam drukarka 3D.

Zaczniemy od wydrukowania broni. Mowa tu o niewielkim pistolecie, dzięki któremu będziemy w stanie rozprawić się z napotkanymi wrogami. Journey to the Savage Planet trudno jednak nazwać pełnoprawną strzelanką. Wydarzenia obserwujemy z perspektywy pierwszej osoby, ale widok ten nie sprawia, że Typhoon Studios to FPS z krwi i kości. Owszem, musimy walczyć o przetrwanie, co robimy, pokonując kolejne dziwne stwory, ale równie odkrywamy nowe gatunki, skaczemy po platformach czy też wracamy na pokład, by zrobić użytek z pozyskanych zasobów. Z czasem odblokowujemy nowe gadżety, wśród których znajdziemy między innymi coś w rodzaju linki z hakiem umożliwiającej nam dostanie się w uprzednio niedostępne miejsca.

GramTV przedstawia:

Journey to the Savage Planet to gra, w której bardzo często trzymamy w lewej ręce… kupę. A przynajmniej coś, co tak wygląda. GROB, bo o tym mowa, jest tak naprawdę pastą spożywczą, która sprzedawana jest w kanistrach. Nałożona na talerz ma wyglądać zachęcająco, lecz w praktyce odpycha jeszcze bardziej. Znajdą się jednak tacy, którzy będą się nią zajadać, o czym przekonacie się już po kilkunastu minutach rozgrywki. Wcześniej jednak obejrzycie fenomenalną reklamę GROB-u (inne filmiki pojawiające się w grze również zasługują na najwyższe słowa uznania), która ma zachęcić was do… Może chociaż łyżeczkę? Odrobinkę…

Użycie wspomnianego specyfiku i obserwowanie, jak całkiem urocze, różowe stworki zostają przemielone na papkę sprawia, że możemy przejść do kolejnego fragmentu mapy, ale jest to… Sam nie wiem. Mam wyrzuty sumienia, gdy tak robię, ale jednocześnie czuję satysfakcję, bo usunąłem przeszkodę i mogę dalej zwiedzać planetę AR-Y 26. Takich momentów w Journey to the Savage Planet jest oczywiście więcej, ale od razu zaznaczam, że nie ma tutaj mowy o jakichś wyborach moralnych. To w pewnym sensie przygoda, która kształtuje się w naszej głowie. Innych kompletnie obleci to, że musieli zwabić wirtualne istoty, by móc osiągnąć postępy w kampanii. Pozostali natomiast, tak jak ja, zaczną się zastanawiać, czy słusznie postąpili. Ale skoro nie było innego wyjścia?

Journey to the Savage Planet wygląda naprawdę przyzwoicie, ale zabrakło mi tu fragmentów, podczas których chciałbym przystanąć i zachwycać się krajobrazami. Może jakąś grą światła i cienia? Może świetnie zaprojektowanymi, zapadającymi w pamięć budowlami? Czymś, co przykułoby moją uwagę na dłużej, zmuszając mnie do zapomnienia o celu wykonywanej misji i zachęciło do podziwiania talentu osób odpowiedzialnych za wykonanie poszczególnych obiektów otoczenia.

Wiecie w czym tkwi paradoks Journey to the Savage Planet? Gra oddaje do naszej dyspozycji różnorodne, pełne zagrożeń lokacje, z których powinniśmy chcieć jedynie uciekać, ale zamiast tego pragniemy spędzić w wirtualnym świecie mnóstwo czasu, skrupulatnie odkrywając kolejne tajemnice, jakie skrywa przed nami AR-Y 26. Typhoon Studios osiągnęło więc zamierzony cel, w efekcie czego otrzymaliśmy z pewnością nie rewolucyjną, ale w pełni angażującą produkcję, która zapewni nam około dziesięciu godzin dobrej zabawy.

8,0
Kawał dobrej gry
Plusy
  • skutecznie zachęca do eksploracji
  • wiele elementów wyposażenia do odblokowania
  • różnorodne lokacje
  • ciekawie pomyślana rozgrywka (strzelanie, skakanie po platformach, zbieranie surowców, crafting, itd.)
  • świetnie zrealizowane filmiki (np. reklamowe)
  • nietypowe poczucie humoru
Minusy
  • zadania mogły być bardziej pomysłowe
  • grafika nie rzuca na kolana
Komentarze
0



Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!