Nawet Tom Hardy, mimo całego swojego talentu, nie potrafi rozwinąć skrzydeł w tym filmie. Jest po prostu nieciekawie i drętwo.
Nawet Tom Hardy, mimo całego swojego talentu, nie potrafi rozwinąć skrzydeł w tym filmie. Jest po prostu nieciekawie i drętwo.
Kiedy usłyszałem, że powstaje film o Alu Capone, przykuło to moją uwagę. Kto nie lubi klimatów prohibicji, włoskich gangsterów, karabinów Thompson, garniturów i blichtru. Kiedy dowiedziałem się, że główną rolę gra Tom Hardy, to byłem wręcz zachwycony. Jeden z moich ulubionych aktorów! Co mogło pójść źle? Niestety okazało się, że całkiem sporo…
W 1939 roku Al Capone został zwolniony z więzienia Alcatraz (gdzie nie cieszył się żadnymi przywilejami - wkurzony rząd federalny już o to zadbał) po odbyciu dziewięciu z jedenastu lat więzienia, na które został skazany w związku z oskarżeniem o malwersacje podatkowe. Słynny gangster sam był sobie winien - lubił bowiem chwalić się swoim bogactwem, wręcz wycierając twarze stróżów prawa swoją bezkarnością. Po wyjściu był już tylko cieniem samego siebie. Z uwagi na zaawansowany syfilis, którego nabawił się w młodości, był nie tylko wyniszczony fizycznie, ale przede wszystkim psychicznie.
Capone to kino, które jest niczym innym, jak klasycznym studium upadku. Chociaż powiedzmy sobie szczerze, to już nawet nie jest upadek, to jest pełzanie. Włoski gangster, niegdyś trzęsący półświatkiem, ale też całkiem jawnym światem (miał wpływy nawet w lokalnej polityce), w realiach filmu jest… no cóż, nie ma możliwości, aby to owinąć w bawełnę. Jest wrakiem, który ma problemy z poruszaniem się, z kontrolą nad pęcherzem i zwieraczem. Jest zawieszony gdzieś pomiędzy resztkami świadomości, a zupełnym szaleństwem. Bliscy i współpracownicy jeszcze traktują go jak równego sobie, przede wszystkim będąc wciąż pod wpływem jego charyzmy sprzed lat, jednakże on nie jest w stanie, ani nawet nie chce kontynuować jakiejkolwiek działalności “zawodowej”.
Rozumiem co twórcy chcieli osiągnąć poprzez skupienie się na takim, a nie innym fragmencie z życia Ala Capone’a. Mamy przed sobą człowieka, który jest zrujnowany, przez co rażący jest kontrast między naszymi wyobrażeniami, a filmową rzeczywistością. To oczywiście działa przez chwilę. Zwłaszcza, że na samym początku Włoch niegdyś trzęsący całą wschodnio-północną częścią Stanów Zjednoczonych ma jeszcze przebłyski. Widać, że był to niegdyś silny facet, z charakterem, którego nie bez powodu wszyscy słuchają w milczeniu. Potem z kolei widzimy coraz bardziej słabnącego Capone’a - zarówno na ciele, jak i umyśle. Po chwili szoku zaczynamy doświadczać wręcz czegoś w rodzaju obrzydzenia. Schorowany człowiek, w dodatku wypluwający z siebie często nie tylko płyny ustrojowe, ale i jadowite, okrutne słowa, nie wygląda zbyt estetycznie. Widowisko rozgrywa się w pięknej, chociaż coraz bardziej opustoszałej willi Ala Capone’a, co jeszcze podkreśla turpistyczny klimat.
Niestety, chociaż pewien szerszy zamysł jest widoczny i nawet można mu przyklasnąć (nie brakuje przecież wyśmienitych obleśnych filmów), tak w praktyce Capone’a ogląda się źle. Przede wszystkim obraz jest nudny i po pierwszej godzinie nie robi już na widzu większego wrażenia. Twórcy wyraźnie starają się zaszokować kolejnymi wybuchami głównego bohatera, bądź jego sennymi majakami, ale całość rozbija się o brak wyrazistości. No, może nie tyle jej brak, co poczucie, że jest niejako wymuszona. Tak jakby reżyser stanął przed Tomem Hardym, całą ekipą i powiedział “no zróbcie to jakoś tak… nie wiem, bardziej, bo tu mam w scenariuszu zapisane na marginesie SZOKUJĄCE”.
Nie chcę być uszczypliwy, ale słabość Capone’a tłumaczyć może osoba reżysera. Josh Trank do tej pory zaserwował nam bardzo średnią Kronikę, w której paru nastolatków zyskuje moc telekinezy, oraz okropną, drętwą, patetyczną Fantastyczną Czwórkę. Na papierze jego najnowsze dzieło nie tylko miało szansę się udać, ale wręcz mógł przyciągać samą postacią głównego bohatera, wreszcie trafić chociażby do części widowni, której klapki na oczy zakłada fascynacja tematyką. Nie tylko nie udało się zrobić dobrego filmu, ale „udało się” zrobić film na tyle zły, żeby nie dało się go oglądać niezależnie od okoliczności i podejścia.
Szczerze mówiąc musiałem Capone’a obejrzeć na dwa podejścia, bo podczas pierwszego zwyczajnie zasnąłem. Zdecydowanie nie jest to zachęta do obejrzenia dla jakiegokolwiek filmu, może za wyjątkiem tych filmików na YouTubie z odgłosami natury, które pozwalają się wyciszyć w łóżku. Ciężko mi jest pogodzić się z tym, ale jest to obraz po prostu słaby. Nie polecam.