Modlitwa, czystość, wstrzemięźliwość. Nuda
Yes, God, Yes to maleńki, ale świetny film. Dorastająca dziewczyna, wychowana w radykalnie katolickim otoczeniu, zaczyna odkrywać swoją seksualność - od pożądania do masturbacji, jednocześnie irytując się wszęchobecną hipokryzją. Alice, bo tak ma na imię nasza protagonistka, przełomu dokona podczas weekendowego obozu dla religijnej młodzieży, organizowanego przez coś w rodzaju naszych “oazowców”. Kto słyszał historyjki z ichnich wycieczek i kolonii, ten powinien mieć obraz tego jak będzie wyglądać ten wypad.
Film ciężko nazwać inaczej jak “uroczym” - nastoletnie problemy, dorastanie, słodkie minki i drobne złośliwości czy żarciki jakimi obdarzają się bohaterowie bez wątpienia sprawią, że niejeden z widzów ckliwie wspomni swój własny okres dorastania. Chociaż to zasadniczo dosyć lekki film, tak momentami czuć przygniecenie kulturalno-religijną obłudą, która zwyczajnie utrudnia życie i zmusza całe grupy społeczne do bezsensownej hipokryzji. Widz, podobnie jak główna bohaterka, staje się tym zwyczajnie zirytowany - i słusznie.
Trzeba przy tym powiedzieć, że Yes, God, Yes nie odkrywa Ameryki na nowo, a ucieka się do sprawdzonych już sposobów. Nie są one szczególnie wysokich lotów, ot, największe autorytety, starszego i młodszego pokolenia, publicznie odnoszące się do najwyższych standardów moralny, okazują się być najbardziej zakłamane i najbardziej ulegające pokusom i “demoralizacji”. Najciemniej pod latarnią i takie tam. Jednocześnie twórczyni filmu nie wskazuje palcem na poszczególne jednostki i nie szuka winnych - szuka raczej sposobu, żeby wreszcie wyjść z tej matni, w którą wspólnie się zapędziliśmy.