Jeżeli brakuje w Waszym życiu trochę radości, to proponuję zanurzyć się w świecie lekkiej i przyjemnej przygody w świecie potworakalipsy.
Jeżeli brakuje w Waszym życiu trochę radości, to proponuję zanurzyć się w świecie lekkiej i przyjemnej przygody w świecie potworakalipsy.
Jak poradzilibyście sobie z końcem świata? Większości z nas wydaje się, że znakomicie - po obejrzeniu dziesiątek filmów i zagraniu w kilkanaście (o ile nie więcej) gier skupionych wokół przetrwania w apokaliptycznej rzeczywistości mielibyście przecież łeb na karku, wbite do tego łba wszystkie podstawowe zasady, no i oczywiście pamiętalibyście, że największym wrogiem ocalałego, jest inny ocalały. Tak też stara się myśleć o sobie Joel Dawson, który niestety w świecie po końcu świata jest tym, którego w sytuacji awaryjnej paraliżuje strach i który dawno wylądowałby po drugiej strony kurtyny, gdyby nie pomoc życzliwych osób postronnych. W związku z tym w bunkrze w którym stara się przeżyć jest kucharzem i niewiele więcej.
Apokalipsa w Love and Monsters spowodowana została radioaktywnym opadem, powstałym po wysadzeniu bombami atomowymi asteroidy, która zmierzała wprost na Ziemię. W wyniku jego oddziaływania, wiele stworzeń potwornie zmutowała, zmieniając się w tytułowe potwory. Wielkie, naprawdę wielkie potwory. Kto mógł, zszedł pod ziemię - do bunkrów, stacji metra, jaskiń, byle zejść z oczu zabójczym monstrom. Sytuacja staje się dla naszego bohatera nie do zniesienia, kiedy zbiegają się w czasie dwa wydarzenia. Po pierwsze, za pomocą radia udaje mu się odzyskać kontakt z Aimee, swoją dziewczyną sprzed apokalipsy. Po drugie, podczas kolejnego ataku potworów znowu nie popisuje się umiejętnościami bojowymi. Słusznie więc stwierdza, że nic dobrego go już w starym schronie nie czeka i postanowił przebyć pieszo kilkadziesiąt mil, aby odzyskać miłość i nabrać psychologicznej krzepy.
Love and Monsters to typowy film komediowo-romantyczno-przygodowy. Główny bohater po wyjściu z bunkra zaczyna przeżywać przygody. Tutaj spotka parę ocalałych, tam zetknie się z potworem typu A, B lub C, żeby później wpaść do jakiejś dziury czy coś w tym stylu. Wszystko to co prawda w poczuciu zagrożenia życia, ale zaprezentowane z lekkością i bez zadęcia. Napięcie obniża sam bohater i scenarzyści, którzy nie skąpią widzom humoru - raz będzie to dowcipna uwaga, innym razem lekko slapstickowy ruch bohaterów czy po prostu zdziwiona mina. Nie jest to film typowo komediowy i raczej nie będziecie wybuchać śmiechem, ale nieraz uśmiechniecie się pod wąsem.
Główny punkt programu stanowią oczywiście tytułowe potwory, które przedstawione zostały jako powykręcane, grubo powiększone wersje istniejącej już ziemskiej fauny. Zwierzątko-monstra z Monster Huntera w porównaniu z tymi z Love and Monsters są malutkie. Na ekranie zobaczycie żabę wielkości sporego czołgu, ślimaka wielkości dwupiętrowego budynku czy kraba, który płynąc ciągnie za sobą statek. Oczywiście pokonanie czy nawet ucieczka w przypadku konfrontacji z takim kolosem, to niemałe wyzwanie. Potwory są jednak fajnie zrobione, efekty specjalne chociaż drugiej klasy, nie rażą sztucznością, a odrobina fantazji twórców sprawia, że jest na czym zawiesić oko, toteż takie starcia ogląda się z przyjemnością.
Konia z rzędem temu, kto znajdzie w obsadzie Love and Monsters więcej niż parę znanych twarzy, a i te znane, prawdopodobnie ledwie będą świtały gdzieś na granicy świadomości. Główną rolę odgrywa Dylan O’Brien, który swego czasu zagrał w Więźniu Labiryntu, pytanie tylko kto poza największymi miłośnikami young fantasy pamięta jeszcze ten film? Wspomniany aktor w Love and Monsters jest przyzwoity, podobnie jak Jessica Henwick w roli jego byłej dziewczyny Aimee. Aktorstwo ogółem można określić jako lekko powyżej przeciętnej. Szkoda tylko, że scenarzyści pożałowali bohaterom przebojowości. Odrobinę charyzmy wprowadza na szczęście Michael Rooer jako Clyde - stary wyga, który ewidentnie na apokalipsie zęby zjadł.
Love and Monsters to bardzo przyjemna odskocznia od rzeczywistości, która na niecałe dwie godziny zabierze Was do innego świata, pozwoli przeżyć przygodę i rozerwać się po ciężkim dniu czy tygodniu. Twórcy bez jakichkolwiek kompleksów tworzą film lekki, ładny i przyjemny, inspirowany klasyką, dostosowany do współczesnych realiów. Ciężko jest go nie polecić, nawet jeżeli mój entuzjazm nie jest gorący, a raczej letni.
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!