Podsumowanie
I wracamy do wersji pecetowej…
Niechaj smażą się w Dziewięciu Piekłach wszyscy, co w Larianów nie wierzyli. Chyba.
I wracamy do wersji pecetowej…
O nowym Baldurze mógłbym pisać, pisać i pisać i zapewne tematów starczyłoby na dziesiątki tekstów analitycznych, felietonów oraz ostrych dysput. Bo jest ta gra nie tylko doskonałym hołdem i kontynuacją. Jest też branżowym fenomenem. Grą, która wręcz wystraszyła wiele innych studiów standardami, które ustanowiła. Pokazała nam, graczom, że wciąż można, jeśli tylko się chce. Można stworzyć i wydać produkt zupełnie nowy i kompletny, nie żerujący na naiwności, czy nostalgii, ale dostarczający ogrom dopracowanej, smakowitej zawartości. Że wszystkie te hasła “gra-usługa”, czy “ekskluzywne DLC” to nic innego, jak zimne, wyrachowane próby wydrenowania portfeli.
Bo Baldur’s Gate 3 jest ewidentnie efektem miłości do gier. Jestem też pewny, że Lariani od lat byli jedyną ekipą, która udźwignęłaby taką odpowiedzialność. Jak się okazało, zrobili to z zachwycającą gracją, w doskonały, a zarazem bezpretensjonalny sposób. Kiedy tak przypominam sobie szalone, ale prawdziwe wystąpienia Swena, czy rozmowy z nim na eventach, a potem słucham nadętych kłamstewek Todda, to poraża mnie ta przepaść. I nie twierdzę, że wśród ludzi z Beth nie ma takich, którzy tworzone przez siebie gry kochają. Po prostu Lariani nie pi…olą głupot na scenie, ale robią dobrą robotę. W swoim gatunku - najlepszą nawet.
Dlatego, mimo pewnych dziur i wad, postanowiłem uhonorować ich bardzo wysoką oceną. Zasłużyli na to. Baldur’s Gate 3 jest wśród erpegów niemal tym samym, czym Red Dead Redemption wśród gier akcji - tworem może nie perfekcyjnym, czy bardzo rewolucyjnym, ale zostawiającym konkurencję daleko w tyle. Wyznaczającym pewne poziomy jakości, które powinny stać się standardem. Powtórzę jeszcze raz - to gra zrobiona z miłością. To jest zbyt dobre, by mogło być inaczej. Musicie zagrać.