Zabawy z historią
Historia nie jest nauką ścisłą. Nie podlega ściśle mierzalnym prawidłom. Może poza takimi banalnymi zasadami, jak ta, że piszą ją zwycięzcy – choć i tu mamy problem, bo często bywa i tak, że za diabła tych zwycięzców określić się nie da. Taką drugą wojnę z cyklu zwanych światowymi, na przykład, jedni wygrali, a inni przegrali – ale gdy spojrzeć na efekty ekonomiczne, gospodarcze i społeczne tego na pozór banalnego rozgraniczenia, można się poczuć zdziwionym. Nic tu nie jest proste i oczywiste. Tak złożony układ, jaki w tym przypadku należałoby opisać, wymyka się zestawowi prostych narzędzi. Choćby ze względu na zjawisko entropii, aby nie drążyć głębiej.
Scenariusze do gier komputerowych nawiązujących do historii niekoniecznie muszą być pisane bezpośrednio przez zwycięzców konkretnych, opisywanych w nich zawieruch. Za to na pewno piszą je ludzie z pokoleń, które do danych wydarzeń mają już bardzo duży dystans. Ludzie, którzy odwołują się częściej do otoczki pop-kulturalnej, niż do tak zwanych faktów. Stąd pojawia się margines umowności, który jednych śmieszy, drugich tumani, a jeszcze innych przestrasza. Ci ostatni najbardziej przerażeni są środkową grupą. Podnosi się larum, że to wypacza punkt widzenia na wydarzenia historyczne. Może i racja, ale dlaczego akurat tu kierować najcięższą artylerię?
Gry są elementem kultury masowej. Elementem poślednim dodajmy, zdecydowanie nie nadającym się do roli opiniotwórczej w takim stopniu jak chociażby filmy czy książki. Gdy coś zgrzyta w grach odnoszących się do danych epok historycznych, nie należy winnych szukać jedynie w studiach developerskich. Gdy przedstawiciele jednej nacji zostają ukazani w zniekształcony sposób przez autorów gry, to nie należy palić na stosach jedynie programistów wraz z komputerami. Przyczyna zniekształconego oglądu historii (zniekształconego względem subiektywnego przecież punktu widzenia urażonych), leży przecież gdzie indziej. To szerokie zjawisko, związane z latami ukierunkowanej edukacji, oraz z narosłym odbiciem przeszłych wydarzeń w całej kulturze masowej.
Możemy się wściekać na to że w wydanej w Niemczech grze Polacy są ukazani wrednie i nieprzyjemnie, choć czasy opisywane to II Wojna Światowa, więc okres raczej drażliwy w kontaktach między wymienionymi narodami. Nie śmiejmy się jednak w takim razie z przedstawionych równie groteskowo i stereotypowo innych nacji, bo wyjdziemy na hipokrytów. A co ważniejsze, sprawdźmy, czy gry nie napisali na przykład Węgrzy, albo ktokolwiek inny. Potem pomyślmy, skąd takie a nie inne podejście autorów. Spróbujmy zrozumieć i wyciągnąć wnioski.
Jeśli przypadkiem autor gry gloryfikuje (choćby pozornie) zbrodniczy w ogólnej ocenie naród, zaraz zaczyna się nagonka. Nagonka źle skierowana, bo jeszcze raz warto zaznaczyć: gra to nie element kreujący poglądy i wizerunki, lecz odbijający je, często w krzywym zwierciadle. A gdy prezydent jednego kraju wyświęca pomnik niepokornego syna swego narodu, obwołując bohaterem kogoś, kto między innymi wsławił się rzeziami na terenie sąsiedniego państwa... Dodajmy szybko, że państwa, które zostało za pomocą międzynarodowych gier i ambicji kilku watażków wmanewrowane we współpracę z pewną ekipą rządzącą. Ekipą, która postanowiła w historii zagrać rolę tak brutalną i wybitną, że aż stała się zbiorowym czarnym charakterem... Jak mamy ugryźć taki temat? Kto tu kogo krzywdzi? To już nie jest gra, drodzy Czytelnicy i Czytelniczki, to rzeczywistość. W tej samej rzeczywistości reprezentant danego narodu może gloryfikować pamięć niekwestionowanego zbrodniarza wojennego z innego kraju – tylko dlatego, że ów zbrodniarz zabijał innych zbrodniarzy... Nie obchodzi go nawet, co na ten temat uważają sami zainteresowani. Czy nie doda nam pikanterii fakt, że syn wspomnianego reprezentanta kieruje edukacją kilkudziesięciomilionowego narodu?
Przecież dzięki takiemu, jak opisane powyżej zachowaniu, mogą powstać za jakiś czas gry, o których ktoś krzyknie, że zakłamują historię. Kto jednak będzie wtedy winny? Znowu twórcy elektronicznej rozrywki? Z pewnością, ale czy nie po równi ów prezydent, czy też reprezentant narodu i jego wielki syn? Wolałbym, aby podane powyżej przykłady pochodziły jedynie z wirtualnej rzeczywistości, by podobna koszmarna tragifarsa miała nas jedynie bawić, a nie budować nasze życie codzienne. Może doczekamy takich czasów. Tego na koniec Wam i sobie życzę.