Najlepsza strzelanka na Dzikim Zachodzie od czasu Call of Juarez: Gunslinger.
Kowboj dziki, kowboj zły…
Jeżeli czytacie tę recenzję od samego tytułu, to zauważyliście, że słowo “dziki” pojawiło się już trzy razy, złośliwi powiedzą że cztery, licząc powyższy cudzysłów. Nie bez powodu - Evil West to naprawdę dynamiczna strzelanka z perspektywy trzeciej osoby autorstwa polskiego studia Flying Wild Hog, której głównym producentem jest Tomasz Gop, pracujący wcześniej chociażby nad Lords of the Fallen. Wspominam o tej grze dlatego, że grając w Evil West niejednokrotnie odniosłem wrażenie, iż co nieco z popularnych Lordsów udało się przemycić do najnowszego dzieła “Hogów” (również dzikich, a jakże).
Ale najpierw…
…skupmy się na samej rozgrywce. Evil West nie wrzuca nikogo na głęboką wodę. Zaczynamy od walk z raptem kilkoma szeregowymi przeciwnikami, następnie trafiamy na arenę z mini-bossem, któremu towarzyszą mobki, by później…. O rany! Na początku jeden większy oponent stanowi całkiem duże wyzwanie, o tyle później musimy zmierzyć się z jednym miejscu na przykład z trzema takimi wrogami, a oprócz nich na danym obszarze znajdują się jeszcze pozostali. Niektórzy atakują nas wręcz, inni strzelają. Jedni są na tej samej wysokości co my, niektórzy atakują z pobliskiego dachu, kolejni to z kolei latający wrogowie.
To właśnie sprawia, że w Evil West mamy ręce pełne roboty. Ale nie nieustannie, bo Flying Wild Hog skonstruowało swoje dzieło tak, by sukcesywnie zmieniać tempo gameplayu. Wiadomo, że po bardziej intensywnych starciach będzie czas na odpoczynek. Satysfakcja z pokonania hordy przeciwników na arenie (bo nie chodzimy tu jedynie od punktu A do B, lecz właśnie trafiamy również na zamknięte obszary, z których wyjdziemy dopiero po pokonaniu grupy wrogów) jest niesamowita. Towarzyszy jej jednak ulga, bo znowu udało się wyjść cało z opresji. Jednocześnie od tego momentu czeka się na kolejną, podobną akcję, bo z góry wiadomo, że Evil West znowu dostarczy niesamowitych wrażeń.
GramTV przedstawia:
Dzieje się tak dlatego, że owszem - na papierze Evil West jest strzelanką, o czym zresztą wspomniałem wcześniej, ale Flying Wild Hog zadbało o odpowiednie urozmaicenie rozgrywki. Mamy tutaj karabin, którym strzelamy “z biodra”, wolniejszy karabin z celownikiem, a także strzelbę (co ciekawe, liczba amunicji w przypadku w/w giwer jest nieograniczona). Z czasem w ekwipunku ląduje kusza, znajdzie się również miejsce dla miotacza ognia. Możemy jednak nie tylko korzystać z broni palnej, bo niezwykle istotnym elementem gameplayu jest walka na pięści. Wyprowadzamy pojedyncze ciosy, blokujemy nadchodzące ataki, łączymy je w kombinacje i wyrzucamy wrogów w powietrze, następnie rozbijając ich o pobliskie kolce niczym w pamiętnym (zapomnianym?) Bulletstormie, innej polskiej strzelance. Finiszery są znakomite, a frajda z wykańczania niemilców przeogromna.
Evil West jest strzelanką, w której wielokrotnie miałem większą frajdę z unicestwiania wrogów pięściami aniżeli za pomocą wspomnianych już narzędzi eksterminacji. Jasne, strzelanie to clue programu, chociaż przycisk R1 znajdujący się na kontrolerze od Xboksa za pomocą którego przeszedłem Evil West, chyba niebawem będzie do wymiany. Tym bardziej, że planuję kolejne podejścia do recenzowanego tytułu, choć doskonale zdaję sobie sprawę z tego, iż nie czeka mnie w nim nic nowego.
Evil West to oczywiście liniowa produkcja oferująca co prawda momentami opcję zejścia z głównej ścieżki celem znalezienia bonusowych przedmiotów, w tym przede wszystkim dolców, które stanowią walutę w świecie Evil West. Za sprawą tychże można bowiem odblokowywać rozmaite ulepszenia dla nowych rodzajów broni. Gra oferuje także nieskomplikowany, lecz w zupełności wystarczający system rozwoju postaci. Co ciekawe, wyprowadzając ciosy rękoma ładujemy wskaźniki energii, dzięki którym możemy używać pozyskiwanych z czasem zdolności.
W gram.pl od 2008 roku, w giereczkowie od 2002. Redaktor, recenzent. Podobno dużo gra w Soulsy, choć sam twierdzi, że to nieprawda. To znaczy gra, ale nie aż tak dużo.